PRZEWODNIK PO BIEGANIU|| Wewnętrzny spokój – to mój powód biegania

2019-07-15 13:31:05(ost. akt: 2019-07-15 13:38:04)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do artykułu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do artykułu

Autor zdjęcia: pixabay.com

Wszystko co dobre mnie ominęło. Tak pewnie postrzegają mnie inni. Czy ja podobnie oceniam swoje życie? Szczęście mnie ominęło, czy pokazało inną twarz? Nic nie wskazywało na to, że nie poradzę sobie w ustrojowych gospodarczych przemianach. Miałem wszystko pod kontrolą. Złudne, dziwne, nieprawdzie doznanie. Tak widzę to dziś.
Nie pędzę w pogoni za nadmiarem dostatku materialnego. Świat galopuje obok mnie, razem ze swoją troszkę ułomną radością. Ja czuję, że doznaję tej naturalnej. Staram się pomagać innym i biegam. Wiejskie środowisko w latach sześćdziesiątych i później ukształtowało moją psychikę dość mocno. Bez problemów poradziłem sobie ze szkołą i codziennym zmaganiem. Wytrwałość i talent do przedmiotów ścisłych pozwoliły mi ukończyć wydział budowy maszyn na Politechnice Gdańskiej.

Wykształcenie i otwarty umysł, to była przepustka do przyszłości. Wcześniej wojskowe przygody w obowiązkowym oficerskim kursie dla absolwentów wyższych uczelni, przeplatane biegową rywalizacją w różnych zawodach umacniały mnie w pewności. Jestem dobry. Mogę odnieść sukces w życiu.

Praca z tytułem inżyniera, to nie było eldorado. Można było je zbudować pracując na budowie. Pensja i dodatkowy wysiłek, nie tylko pozwalały spokojnie przeżyć miesiąc. Wizja dostatku i myślenie o przyszłości w różowych barwach usypiała rozsądek. Myślałem o niej podczas treningów, które rzeźbiłem bez ładu i składu w obciążeniach na sobie. Udręczałem się nimi. Wiara, że dużo, szybko i na zmęczeniu jest warunkiem biegowego postępu, nosiła mnie na nich.
Jedno zdarzenie zmieniło wszystko.

Pęknięta w zastawie opona wyniosła mnie wraz z czwórką pasażerów na chodnik. Cud, że w rozsypanym samochodzie nikt nie zginął. Poturbowany wyszedłem bez większego szwanku z tego. Jednak odczucie, że ułamki sekundy decydują o latach życia, bądź zamykają mój czas, wstrząsnęło mną. Wszystko, co działo się wokół zmieniło barwy.

Po co? Dlaczego? Wartości wcześniej nadrzędne dla mnie, przestały stanowić cel. Nie tylko zwolniłem. Wysiadłem chyba wtedy nieświadomie z pociągu, który tworzył gospodarkę z plusami i minusami przemian. Minęło ponad ćwierć wieku od tego czasu. I nic się nie zmieniło w chęci pogoni za sukcesem. Spokojnie patrzę na otoczenie wokół mnie. Etat w pracy to przeszłość, dawna przeszłość.

Poddałem się, czy spojrzałem na życie inaczej? Chyba jednak wzrok dostrzegł inne rzeczy. Potrafiłem znaleźć w sobie poczucie szczęścia. Często myślę o tym na treningu. Znalazłem sposób na siebie. Pomagam w charytatywnych akcjach. Pracuję na siebie. Mam czas. Tzn. nie mam. Mam go czasami za mało. Dokształcam się. Historia, język angielski, informatyka, brydż wypełnią resztki dnia. Biblioteka na Strzyża to moje sanktuarium.


Biegam całe życie. Mniej lub więcej, prawie zawsze sam. Myślałem sobie, że rozumiem na czym to polega. Kilka lat temu 3-letni rytuał na tej samej trasie z górki i pod zaprowadził mnie do nikąd. Absolutnie ślepa uliczka. Spuchnięte kostki i kolana w bólu trudnym do zniesienia podczas bieganych kilometrów. Szukałem siebie w nim, trwałem i myślałem, że to jest cena. Że tak trzeba. Nie rozumiałem tego całego biomechanicznego procesu.

Technika jeszcze ok. Od lat dziecięcych sama jakoś się ukształtowała. Osłabiona jednak brakiem treningu ogólnorozwojowego i rozciągania usztywniła się i w połączeniu z przesadną intensywnością i w bolesny sposób sprowadzała mnie na ziemię. Nie wiem jak by się to skończyło, gdyby nie przypadek.

Spotkałem w trójmiejskim lesie w Teatrze Leśnym podczas swojej katorgi grupę Adama Zagórskiego. Wtopiłem się w nią. I to był początek zrozumienia inaczej tego, co jest bardziej proste niż się wydaje wielu z nas. Bieganie nie polega na tym, aby się męczyć każdego dnia. Raczej na przyjemności czerpania wysiłku z kilometrów. Trzeba tylko to odkryć. Postęp, to nie zmęczenie na coraz dłuższym odcinku. Postęp to radość z jego braku. Czas, to nie cel. To pułapka dyktująca zachowania.

Ważny jest powód dla którego to robisz. Myślenie o tym, aby być o sekundy, minuty lepszym zabija radość i blokuje rozwój. Boimy się samego treningu i jego odczuwania. Kortyzol szaleje w nas pustosząc resztki odczuwanej radości. Wszechobecny stres dominuje i zmniejsza odczucie bólu. Teraz to wiem. Miałem to w sobie wiele lat. Zaadoptowałem ten stan, przyjmując zasadę, że tak trzeba. Na swój sposób nawet polubiłem to.

Adopcji trudno się pozbyć jak ją w sobie zamontujemy. Pokochamy ją, pomimo różnych ułomności. Jest moja i wyrzucenie jej z wnętrza kosztuje nas wiele. Nie wyobrażamy sobie zmiany przyzwyczajeń. Run Beach Morning zmienił moje przyzwyczajenia.

Poranne bieganie po plaży w wiosenno – letnie poranki przyciąga tych, którzy chcą się nie tylko spotkać w truchcie po plaży na Brzeżnie. Także przyzwyczaja do innych zachowań w biegowych potrzebach. Uzależnia od obecności wśród innych osób na nim. To nie tylko poranny swobodny jogging bez względu na pogodę. To czas na pogaduszki o wszystkim i niczym. Czas na wymianę biegowych myśli i podpowiedzi jak nie zabłądzić w nich. Ja jestem tam prawie zawsze. To moja biegowa rodzina. Z nią jest inaczej.

Jestem uczciwy i ufny. Tak nieraz o sobie myślę. Nie żałuję przegranych szans na początku zawodowych pasji. Otaczający mnie spokój bez korporacyjnej walki chyba mi służy. To odczucie towarzyszy mi nie tylko podczas treningu. Na nim po prostu biegnę.
Dziękuję Pawłowi, że wysłuchał mojej historii w kilometrach obok siebie.
Zygmunt

Trening 15-21 lipca. Trudny tydzień.
poniedziałek – wolne
wtorek – Rozbieganie na t-130 -20 min + 4 przebieżki + marsz 2-4min. i dalej rozbieganie i co 3 min. przez 2 min ( minimum 2 razy dochodzimy spokojnie do tętna 160, max 5 x) – 8 -14 km.
środa – rozbieganie 30 min + 5 x 30 szt. skip A w marszu i z tego 60 m. podbieg łagodny p. 2 min. – 6-10 km
czwartek – WT – stadion. 3-6 x 500 m (w tempie testu Coopera) p. 3 min. w truchcie i marszu.
piątek – wolne
sobota – Rozbiegnie z 4 x60-100m 30 min. + bieg modulowany 3-6 km ( I km. na t-150, II km na t-170 / na zmianę) – 10-16 km
niedziela – wakacje – błogie lenistwo też lubi biegacza.

Za tydzień. Piszczel – dlaczego tak mnie boli.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5