PRZEWODNIK PO BIEGANIU|| Siedem maratonów dzień po dniu. Na liczniku prawie 300 km!

2019-06-09 09:23:24(ost. akt: 2019-06-09 09:30:40)
Zdjęcie jest ilustracją do artykułu

Zdjęcie jest ilustracją do artykułu

Autor zdjęcia: pixabay.com

Zaliczony maraton w Tokio i lotniczy galop przez Paryż na Karaiby w kilka dni. Pogubiłam się w tych strefach czasowych. Lądowanie na Guadelloupe. Chwila na rozpakowanie i prawie z marszu pierwszy z siedmiu maratonów. Po nim płynąc od wyspy do wyspy sześć następnych. Dzień po dniu. Prawie 300 km. Nie myślałam o tym, czy dam radę.
Pierwszy maraton 7/8 marca poszedł gładko na emocjach życiówki z Tokio. Na kręconej w kółko pętli oceniałam swoje szanse w kobiecej rywalizacji. Na oko nieźle – pomyślałam, widząc biegnące towarzystwo. To nie olimpiada. Cały przekrój wieku i sylwetek z różnych stron świata.

Noc na statku. Ciut odpoczynku i znowu start. Jedyny w tej podróży maraton na pokładzie podczas rejsu. 234 okrążenia. Połowa na boso po specjalnym podłożu. Tak było wygodniej. Troszkę zaskoczeni pasażerowie. Ale - o co chodzi? Przecież można poleżeć. Kręciło mną jak poszliśmy do restauracji. Wtedy jeszcze dbałam o to, aby wyglądać podobnie jak inni. Szyk i elegancja. Taki styl.
Później okazało się, że można go zmienić i być akceptowanym. Nasz pobiegowy wygląd zastąpił modne kreacje. Stał się cenionym dodatkiem przez tych, którzy tylko korzystali z luksusu, płynąc od wyspy do wyspy w karaibskim klimacie. Pytania o to; jak, ile, gdzie, po co? To była przystawka dla nich podczas wizyt w restauracjach.

Łóżko, sen, bieg, posiłki. Całodobowy rozkład dnia.

Na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych trzeci maraton. Słońce grzało niemiłosiernie. Woda, izotoniki i pętla 3 km. Tyle z niego pamiętam. Zapłaciłam cenę za pierwsze dni w słońcu. Opuchlizna całego ciała. Cała się trzęsłam. Myślałam, że to udar słoneczny. Strach i obawa, co będzie jutro. Powolny powrót do życia. Szukałam sposobu na przetrwanie. 1,5 h do kolacji. Trzeba się ogarnąć. Ale jak to zrobić jak w środku bunt układu? Spóźniliśmy się. Głodna, wściekła - podjęłam decyzję. Przecież przyjechałam tu biegać, a nie wyglądać. Jestem biegaczką. Pierwszeństwo ma posiłek. Medal z kolejnego biegu to był mój makeup. Zauważyłam, że inni też to zrozumieli.


Ci na wózkach dodali mi sił. Oni mogą, to ja też. A w głowie tabuny myśli zmuszające do odpoczynku

Saint Martin. Czwarty bieg. Kołowaliśmy jak samoloty nad nami przed lądowaniem. Owoce dodawały energii. Ubrałam sie tak, aby nie dopuścić słońca do siebie. Patrzyłam na uśmiechy kibiców na mój widok i czułam, że jestem w formie. Zaskoczyło mnie to doznanie. Determinacja czy nagroda za to, że się nie poddałam. Chyba jedno i drugie. Z medalem do stołówki. Kalorie czekały. To najważniejsze. Między potrawami znowu przyjazne pytania. 7+7. Nie wierzyli.

Wyspa Dominika przywitała nas startem od razu po zejściu z trapu. Bieg na pętli pomiędzy samochodami i straganami. Przepychanie się w tłumie tubylców i turystów bolało. To nie był bieg na skrzydłach. Raczej marszobieg na przetrwane. Rachunek za wczorajszą euforię. Stopy bolały strasznie. Kryzys potworny.

Motywacja, że przecież to już piaty. Jeszcze tylko dwa biegi przede mną – nie pomagała. Zaliczam połówkę i kończę. Po 21 km pomógł Wojtek. Wzajemnie szukaliśmy sposobu, aby pokonywać metry, oszukując zmęczenie. Nie wiem jak, ale dałam radę. Jak nie wiesz jak biec, po prostu biegnij. To szkoła życia jak już nie możesz. Myśli - siódemka jest w zasięgu, wróciły.

Szósty maraton na San Vincet po pasie startowym tam i z powrotem. Potworny wiatr pomiatał nami. Kilkanaście kółek. Kozy i krowy pasły się obok wyznaczając pilotom ścieżkę lądowania. Fajny widok jak udało się czasami wyprostować. Czułam się jak po kapitalnym remoncie. Wszystko działa, nic nie zgrzyta. Piwko po drodze na statek i pizza. Zespół muzyczny obudził we mnie rytm. Miałam chęć potańczyć. Dyskoteka w głowie. Dostawa energii, czy endorfinowe oszustwo? Zrozum kobietę - nieraz to słyszałam

Finał na Martinque. A co tam. Luz. Będzie dobrze. Czuję to. Start i meta na stadionie. Pętla 3 km po wsi, po pastwiskach. Polewaczki. Upał potworny - 40 stopni. Marszobieg. Inaczej się nie da. Rozmowy o życiu pomagały trwać w rytmie biegu.

Meta. Koniec. Aż trudno uwierzyć po dziesiątkach godzin w samotnym najczęściej wysiłku. Chłodny długi prysznic. Rolowanie. A wcześniej medal nie tylko za ten ostatni bieg. Również za to, że byłam pierwszą kobietą, która ukończyła wszystkie maratony. Wygrałam też klasyfikację Grand.
Duma nieprawdopodobna. Można się w niej zatracić. Przecież nikt rozsądny w to nie uwierzy, myślałam patrząc na medale.

Powrót do domu. Rozbieganie na połówce półmaratońskiej w Gdyni z tłumem i mnóstwem kibiców, przytłaczało. 10 dni bez biegania. Całkowity reset. Ciała i emocji. Tylko trucht przed morsowaniem i funkcjonalne akcenty .
Wiara, że można wszystko jak się to przetrwało, dodaje nie tylko skrzydeł. Pomaga zrozumieć inaczej otoczenie. Jestem spokojniejsza. Wiem, że wszystko jest możliwe. Zaskoczyło mnie to doznanie. Czy je zapiszę w sobie na trwałe…

Pewność siebie. Dystans do wielu spraw i decyzji, to także medal. Podobnie jak Word Maraton Majors domknięty w londyńskim zmaganiu z królewskim dystansem. Całkowicie inny projekt. Wcześniej Tokio, New Jork, Chicago, Boston i Berlin. Sześć największych światowych maratonów z tłumem obok mnie

Mój świat się rozpędził. Cieszę się, że mam bilet w tym pociągu. Dobrze, że to slow train, a nie super ekspres. Czasami zatrzymuję się, aby nabrać pewności, czy nie zaślepia mnie poszukiwanie siebie w wielogodzinnej pasji.

Dziękuje moim karaibskim piratom Zenkowi i Wojtkowi za support nie tylko w siedmiodniowej przygodzie.
Marta

Trening 10-16 czerwca. Niedługo wakacje.
poniedziałek – wolne
wtorek – Rozbiegnie z 4-8 x 80-150m /\/\/ (pod i z górki - 6-12m
środa – wolne
czwartek – stadion. Rozgrzewka + 4-8 x 200m p. 3 min. (szybkość rekordu na 1 km). Na koniec 4x30 - 40 szt. skip A i z tego wybieg 60 m (na boso)
piątek – rower, basen. A może duża gim.
sobota – Z grupą (1+1 - to też grupa) wybieganie po lesie 40-60 min. (t-130) + 10 min. (t-155) + 5 min. (t- 170). Na koniec trucht 2 km.
niedziela – wolne od biegania.
Za tydzień. Podbiegi – to zmora biegaczy.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5