Jest brak, dziura, wyrwa! Brakuje personelu szpitala. "Jesteśmy w kłopocie" – przyznaje wicedyrektor

2022-05-10 10:05:38(ost. akt: 2022-05-10 15:07:45)
Jerzy Kruszewski

Jerzy Kruszewski

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

W Szpitalu Powiatowym w Iławie – poza wyjątkowymi sytuacjami – nie są przyjmowane porody. Zamknięty jest jeden cały szpitalny oddział, a drugiego – część. O szczegóły pod nieobecność dyrektor Iwony Orkiszewskiej zapytaliśmy wicedyrektora do spraw lecznictwa, Jerzego Kruszewskiego.

– Które oddziały są obecnie zamknięte w Szpitalu Powiatowym im. Władysława Biegańskiego w Iławie?


– Od 28 kwietnia czasowo zamknięty jest oddział pediatryczny oraz część oddziału ginekologiczno-położniczego, w części położniczo-noworodkowej. Oddział ginekologiczny nadal funkcjonuje na starych zasadach, bez zaburzeń. Oddział położniczo-noworodkowy był zabezpieczany przez lekarzy pediatrów i lekarza neonatologa, który pozostał w pracy. Natomiast lekarze dyżurni mieli w czasie dyżuru obowiązek zajmować się noworodkami i uczestniczyć w porodach. Ponieważ nie mamy lekarzy na oddziale pediatrycznym, cała neonatologia musiała zostać zamknięta.


– Co z pacjentami?


– Powiadomiliśmy ościenne szpitale, które będą przejmować leczenie dzieci i również odbierać porody i wykonywać cięcia cesarskie tam, gdzie jest to konieczne. Mimo wszystko zostawiliśmy sobie taką furtkę i zorganizowaliśmy możliwość przyjmowania porodów w trybie nagłym, pilnym. Może się zdarzyć tak, że rodząca trafi do szpitala i nie będzie czasu, by je gdziekolwiek odtransportować. Wówczas poród zostanie przyjęty. Mamy też pod telefonem lekarza neonatologa, który obiecał, że w takich przypadkach nam pomoże. Pod tym względem, czyli nagłych zdarzeń, jesteśmy zabezpieczeni we własnym zakresie. Natomiast planowe porody i przyjmowanie pacjentów będzie się odbywało w innych szpitalach.

Proszę zauważyć, że to jest takie... trudno powiedzieć, że pokłosie... Mieliśmy pandemię koronawirusa i część szpitali ościennych była przekształcona w szpitale covidowe. Nie pracowały w normalnym trybie przez prawie dwa lata. Ci wszyscy pacjenci. Wszyscy nie-covidowi pacjenci byli rozsyłani do innych szpitali. Myśmy też taką funkcję pełnili w stosunku do szpitala w Ostródzie i części szpitala w Nowym Mieście Lubawskim. Teraz sytuacja się odwróciła i to my jesteśmy w kłopocie. Mam nadzieję, że te szpitale pomogą nam i pacjentom. Przede wszystkim pacjentom, żeby przeszli ten ciężki okres w miarę bezpiecznie.


– Z brakami kadrowymi borykacie się od dawna, prawda?


– Oczywiście zawsze zmartwieniem szpitali, zwłaszcza powiatowych, było to, by mieć odpowiednią ilość kadry medycznej, która się niestety do szpitali powiatowych nie garnie. Staraliśmy się te braki łatać, podpisując umowy z różnymi lekarzami. Z oddziałem pediatrycznym również mieliśmy taki problem do końca ubiegłego roku, ale na początku tego roku zostały podpisane nowe umowy, na nowych warunkach. Wydawało się, że wszystko będzie działało, jak potrzeba. Warunki, z którymi wystąpili lekarze do dyrekcji, zostały praktycznie spełnione w stu procentach. Wszystko wskazywało na to, że będziemy mieli jakąś stabilizację. Zdarzyła się jednak sytuacja taka, że jedna z pań doktor musiała pójść na długie zwolnienie lekarskie. W związku z tym "sypnął się" cały misterny układ grafiku dyżurów. Spadło to na barki ordynatora oddziału. Ponieważ część lekarzy pracujących na oddziale pediatrycznym przyszła tu do pracy na pewnych warunkach. To znaczy pracują albo dyżurowo, albo na określone dni w tygodniu, ponieważ wykonują jeszcze inną pracę w innych ośrodkach.
Trudno było wymagać od nich, by zwiększyli liczbę godzin pracy. W związku z tym zostało to na plecach ordynatora. A to jest, niestety, zbyt duży wysiłek. I nie dziwię się, że pani ordynator zrezygnowała z takiego zakresu pracy. To nie do pomyślenia, by tak pracować, bo wychodziłoby kilkaset godzin miesięcznie.

– Co dalej?


– Wystąpiliśmy o trzymiesięczny okres czasowego zamknięcia. Bierzemy pod uwagę możliwość znalezienia takiej kadry, która pozwoliłaby otworzyć wcześniej te oddziały. Rozmawiamy z wieloma lekarzami. Pomaga nam też starostwo. Na tę chwilę nie mamy potwierdzonej sytuacji, że ktoś dziś czy jutro przyjdzie do pracy. W systemie służby zdrowia, gdy układa się pracę na miesiąc do przodu, trudno jest "wyciągnąć" kogoś, kto rzuci swoją pracę i przejdzie gdzie indziej.

– Jak wygląda opłacalność utrzymywania takich oddziałów? Musi się rodzić tysiąc dzieci w ciągu roku, by to było opłacalne, tak?


– Szpitale ościenne mają faktycznie problemy z oddziałami położniczo-noworodkowymi, ale nie z powodów kadrowych, jak u nas, a z powodów właśnie finansowych. Oczywiście ilość porodów musi być adekwatna do tego, by poniesione koszty działalności oddziału były pokrywane z bieżących przychodów.

– W szpitalu pracuje także inny personel...


– Tym się zajmuje pani dyrektor do spraw pielęgniarstwa. Ułożyła już plan pracy dla tego personelu, który pozostał. Chcemy tych ludzi utrzymać. Nie chcemy, by stracili pracę, bo to jest dla nich źle, ale i dla nas. Ponieważ gdy dojdzie do ponownego otwarcia tych oddziałów, braki pielęgniarskie mogłyby być dla nas zabójcze. Staramy się więc ten personel zagospodarować, to znaczy poprzesuwać do pomocy na inne oddziały, a część, tych, którzy chcą – wysłać na urlopy.

– Można się także domyślać, że lekarze zza wschodniej granicy będą u nas szukać pracy.


– Rzeczywiście, korzystamy z takich możliwości. Mamy już zatrudnionych kilku lekarzy na oddziale psychiatrycznym i wewnętrznym. Również w oddziale pediatrycznym mamy zatrudnioną jedną osobę. Czekamy też na potwierdzenie prawa do wykonywania zawodu dla kilku lekarzy. Istnieją jednak pewne różnice w przygotowaniu medycznym za wschodnią granicą i u nas. Do tego bariera językowa... Dlatego okres wdrażania się do tej pracy jest nieco dłuższy.

– Wspomniał pan o współpracy z okolicznymi szpitalami. A co z pomysłem, by na przykład wejść we współpracę ze szpitalem nowomiejskim i stworzyć jeden oddział położniczy na dwa szpitale?


– Rozmawiałem w tej sprawie z dyrektorem szpitala w Nowym Mieście. To nie jest taka prosta sprawa. Decyzję o tym, żeby coś zamknąć, musi ocenić rada społeczna, wyrazić zgodę musi organ założycielski, czyli starostwo. Musi wyrazić zgodę wojewoda i Narodowy Fundusz Zdrowia. Podmiotów jest szereg. Każdy szpital czy też powiat dbają o to, by to na ich terenie znajdował się dany oddział świadczący konkretne usługi. To wyjątkowo trudne. A to dopiero jeden element pod względem organizacyjnym. Względy społeczne odgrywają tutaj bardzo dużą rolę. Wiem, jak małe środowiska bronią szpitali za wszelką cenę. A jeszcze kolejna sprawa to poszukiwanie personelu, który chciałby się przenieść w te tereny, w jedną lub drugą stronę. Tym niemniej osobiście rozmawiałem z dyrektorem Kurowskim. I na chwilę obecną takiej możliwości nie ma, dlatego że zespół z oddziału dziecięcego szpitala w NML również zabezpiecza oddział noworodkowy. Jeśli przenieślibyśmy któryś z oddziałów, tamci lekarze nie przyszliby za oddziałem, bo muszą zabezpieczyć tamten drugi oddział. Jest brak, dziura, wyrwa w ilości personelu lekarskiego.


– Czyli nadzieja dla pacjentów w tym, że znajdziecie państwo nowych lekarzy?


– Tak jest. Na terenie każdego powiatu liczba lekarzy pediatrów jest całkiem spora. Pracują na przykład w poradniach rodzinnych. Być może uda się, by w jakimś zakresie ci lekarze przyszli do pracy na oddział.

– Pacjenci pytają, co za chwilę zniknie ze struktur szpitala...


– Trudno to oczywiście przewidzieć, bo dziś "znikają" te oddziały, które jeszcze chwilę temu dobrze funkcjonowały. Na przykład interna działa w bardziej ograniczonym zakresie niż do tej pory, też z powodów kadrowych. Mam nadzieję, że tu jesteśmy trochę bardziej do przodu w rozmowach z lekarzami, którzy byliby w stanie nas wesprzeć.


Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5