Od logopedy do pszczelarza

2021-12-23 20:00:00(ost. akt: 2021-12-23 20:11:56)

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Jacek Napora z Mątyk w gminie Iława prowadzi pasiekę od ponad trzydziestu lat. Dziś to rolnik, ale z wykształcenia jest logopedą i przez wiele lat pracował w szpitalu. Co zatem sprawiło, że tak bardzo zmienił swoje życie? Chory syn i chęć spowolnienia tempa życia.
– Ojciec miał pasiekę w latach 80. – opowiada Jacek Napora. – Z różnych przyczyn w 1990 r. przejąłem po nim to przedsięwzięcie. Na początku traktowałem to jako obowiązek, ale w pewnym momencie zauważyłem, że wychodzę do pasieki bez kręcenia nosem. A teraz... nie mogę bez tego żyć – dziwi się.

Większość pszczelarzy, których zna pan Jacek, już w lutym przestępuje z nogi na nogi... Od końca września, może początku października pszczoły nie latają. Przez całą zimę resztki po spożyciu miodu przechowywane są w owadzim jelicie prostym. Natomiast wiosną, kiedy termometry pokazują 12 st. Celsjusza, nie ma wiatru, to pszczoły wylatują na oblot, czyli pierwsze wypróżnienie. Ono jest najważniejsze, bo decyduje o funkcjonowaniu owadziej rodziny. Do tego momentu istnieje ryzyko powstania choroby jelit. Uciążliwe byłoby wówczas czyszczenie, a wręcz dezynfekowanie uli z odchodów. Zatem moment pierwszego wypróżnienia jest ważny, bo wtedy pszczoły zaczynają się rozwijać. Królowa zazwyczaj wtedy zaczyna składać nowe jaja i rodzina się rozwija. W pszczelarstwie wszystko jest wypadkową wielu elementów, które zadziałają... lub nie. Jednym z tych elementów jest temperatura.

O pszczołach może opowiadać godzinami


– Wiosna jest dla nas na tyle ważna, że moment od pierwszego wypróżnienia do momentu zakwitnięcia pierwszych roślin nazywanych przez nas pożytkowymi (czyli takich, które dla pszczelarzy przynoszą pyłek i nektar) jest bardzo krótki. Zaczyna się mniej więcej w połowie kwietnia i trwa do pierwszych dni maja, gdy zaczyna kwitnąć rzepak, główna roślina pożytkowa w naszym rejonie. Do tego czasu nie dość, że rodzina musi się odbudować po zimie, czyli muszą się pojawić młode pszczoły, to jeszcze musi się zwiększyć ilość pszczół – pan Jacek nie może się powstrzymać, by nam opowiedzieć jak najwięcej szczegółów dotyczących życia pszczół. – Taką mam misję – śmieje się. – Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy chcą słuchać. Wśród∂ moich znajomych krąży taka anegdota: jeśli nie masz co robić przez weekend, zadzwoń w piątek do Jacka – opowiada. – A po weekendzie zadzwoń do szefa i poproś o dwa dni urlopu, bo Jacek jeszcze "nawija".

Jacek Napora w pasiece

A na "nawijanie" więcej czasu ma zimą, choć roboty nadal sporo. Trwają bowiem naprawy, remonty, przeglądy uli, wytopienie wosku. I zaplanowanie sezonu. Zanim zdążyliśmy zadać kolejne pytanie, nasz rozmówca już raczył nas opowieściami o owadach, nie o sobie. O sobie trudniej mu mówić. – Miód to paliwo... lotnicze dla pszczół. A jedzenie to pyłek. Trzeba pamiętać, że rodzina pszczela na swoje potrzeby potrzebuje 110 kilogramów miodu. Dopiero resztę mogą zabrać pszczelarze. To samo dotyczy pyłku. W skali roku rodzina potrzebuje nawet 30 kilogramów. Jedna pszczoła za jednym razem przynosi dosłownie miligramy pyłku. Zaledwie – uświadamia nam pan Jacek.

Gdy przejął pasiekę, pszczoły były wówczas łagodniejsze, bo w Polsce nie było jeszcze warozy. Skrótowo można to nazwać ni to wszą, ni to kleszczem, żyjącym na pszczole i żywiącym się hemolimfą, która jest odpowiednikiem krwi.
Pszczoły były tak łagodne i spokojne, że do pracy w pasiece można było wejść, jak mówi, na golasa. Kiedy pojawiła się waroza, pszczoły zaczęły żądlić, stały się bardziej agresywne.
Nigdy by nie przypuszczał, że kiedyś będzie miał pasiekę. Owszem, znał bajkę o przesympatycznej pszczółce Mai, ale nawet nie podejrzewał, że te owady staną się kiedyś prawie całym jego życiem. – Mam pięćdziesiątkę i kiedy ta bajka leciała w telewizji po raz pierwszy, wstyd się było przyznać, że się ją ogląda. Dziś to bajka jakby dla mnie – śmieje się pan Jacek. To więcej niż pasja, jak przyznaje, nazywając swoje zafiksowanie na tym punkcie wręcz wulgarnym słowem, które nie nadaje się do powtórzenia.

Postawił wszystko na jedną kartę


Z zawodu jest logopedą. Prawie 11 lat pracował w Szpitalu Dziecięcym w Olsztynie. W tak zwanym międzyczasie urodził się mu syn. Okazało się, że z jego zdrowiem jest nie wszystko w porządku. – A ponieważ moja żona zawsze marzyła o małym białym domku pod lasem, doszliśmy do wniosku, że czas na przeprowadzkę – opowiada dumny ojciec dziś już dwóch chłopców.
To był skok na głęboką wodę. Państwo Naporowie jeździli po całym województwie, szukając swego miejsca na ziemi. Jak przyznają, na większość nie było ich stać. – Mieszkania zaczynały tanieć, a ziemia zaczęła drożeć. A że naszym całym majątkiem było mieszkanie, to rzutem na taśmę udało się sfinalizować sprawy. Znalazłem pięć hektarów ziemi w okolicy Iławy. Rolnikiem mogę być? Mogę! Dom jest? Jest! Dach chyba nie cieknie... Niestety, inaczej się potem okazało. Jednak wtedy nie widziałem o tym i pożegnałem się z pracą. Wprowadziliśmy się i tak to się zaczęło. To był początek kwietnia 14 lat temu – wspomina. Kupił na miejscu pasiekę, powiększył ją. W Olsztynie pracował przy pszczołach w zupełnie innym systemie: w wolne weekendy i dni urlopowe biegł do pasieki. Teraz pasieka miała być na wyciągnięcie ręki... – Pasiekę mam obecnie za domem, jestem w niej codziennie. Mam wszystko zaplanowane i opanowane. Uda się, to dobrze. A jeśli nie, to będę minimalizował straty.

Czy da się z tego wyżyć?


Podkreśla, że w tym zajęciu podstawową zasadą jest ta jednego roku: jeśli popełnisz błąd, to naprawić go możesz dopiero za rok. Inaczej niż w logopedii, tam przy odpowiednio wzmożonej pracy efekty mogą być widoczne szybciej. – Logopedą już nie jestem. Zrobiłem chyba wszystkie możliwe specjalizacje zawodowe. Jak tylko je skończyłem, tak po dwóch latach stwierdziłem, że zmieniam życie – opowiada. W trzy miesiące wszystko zmienili. Okazało się, że syn jest osobą o znacznym stopniu niepełnosprawności i żona pana Jacka się nim i jego bratem zajmuje. – Nasz cykl życia kręci się wokół jego pobytu w szkole. Czyli czas dzielimy na jego pobyt w szkole i pobyt w domu – tłumaczy pan Jacek.

Prezesem Koła Pszczelarzy jest drugi już rok. W poprzedniej kadencji był wiceprezesem. Zależy mu na integracji środowiska, tym bardziej, że żyje i pracuje ono na styku rolnictwa, leśnictwa i miasta. Koło liczy ok. 44 osób, to 1.500 rodzin pszczelich. Sam pan Jacek posiada 50 rodzin. Czy da się z tego wyżyć? To zależy. Jak mówi, wyprowadzając się na wieś, był świadom, że poziom jego finansów będzie dużo, dużo niższy. Ale i wydatków jest mniej. – Na wsi żyje się trochę inaczej – opowiada z uśmiechem.

Cała praca pszczelarza polega na tym, żeby znaleźć różnorodne miejsca, z których będą różnorodne pyłki roślin, maksymalnie zróżnicowane w skali sezonu. – Niestety, nasze środowisko jest coraz bardziej ubogie. Poniszczone, zaorane, wycięte, zabetonowane – ze zmartwieniem opowiada pszczelarz. – Pszczoły z roku na rok funkcjonują coraz gorzej, nie radząc sobie ze zmianami klimatycznymi – mówi. Jednocześnie uspokaja, że zapylaczami są także inne gatunki, ale trzeba o nie wszystkie zadbać. – W ciągu ostatnich trzech dekad w Europie wymarło ok. 50% owadów zapylających. Proces się nasila – kończy.


Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl

Więcej o rolnictwie i rolnikach: http://rolniczeabc.pl

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5