PODRÓŻE || Nie potrafię usiedzieć na miejscu

2021-04-25 15:00:00(ost. akt: 2021-04-25 16:05:30)
Swoje przygody spisałem... przez przypadek - mówi Waldemar Kowalski z Rudzienic pod Iławą

Swoje przygody spisałem... przez przypadek - mówi Waldemar Kowalski z Rudzienic pod Iławą

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Waldemar Kowalski napisał samouczek dla innych emerytów, ale nie tylko. Podpowiada, jak zwiedzać, żeby nie zbankrutować. Nam opowiedział także o tym, jak wydać swoją książkę i nie zwariować.
Tytuł pańskiej książki - "Emeryt z ADHD" - brzmi prowokująco...
– Wyniosłem się z miasta na wieś, do Rudzienic (gmina Iława). I to na wsi tak mnie nazywają. Nie potrafię usiedzieć na miejscu. Jak to widać na okładce, jestem mocno zwariowanym emerytem.

Miał pan intensywny rok.
– Książka to relacja z siedmiu wypraw, które odbyłem na przestrzeni właśnie jednego roku, choć na przełomie 2019 i 2020 r. Były to: Gruzja wzdłuż i wszerz z plecakiem, bez hoteli i biur turystycznych; 10 dni w czerwcu marszrutami.


Z żoną Dzidką, czyli Zdzisławą, w Gruzji
Z żoną Dzidką, czyli Zdzisławą, w Gruzji

Potem rejs pod żaglami po Adriatyku. Następna to chyba wyprawa mojego życia - trzy tygodnie w Indochinach: Laos, Tajlandia, Wietnam. Kolejne odbyły się już w okresie zimowym. Na rozpoczęcie sezonu narciarskiego było Les Deux Alpes. Kolejna wyprawa była rodzinna, bo lubimy razem spędzać czas. Tym razem zabrałem najbliższą rodzinę: żona i dwójka dzieci z ich drugimi połowami i dziećmi. Pojechaliśmy na święta do Szklarskiej Poręby. Następna była wyprawa narciarska do Niemiec, przeze mnie zorganizowana dla 66 osób. Ostatnia, na zakończenie sezonu, znowu Gruzja: narty i kurort Gudauri. Wyprawy opisałem tak, jakbym je spisywał na żywo. Tak zresztą było: kajet i po każdym dniu coś tam notowałem. Dopiero potem wrzuciłem to w komputer. A połączyłem to epizodami z mojego życia. Co porabiam na wsi, dlaczego się przeniosłem, dlaczego jestem aktywny.

Każdy pański rok tak wygląda?
– Ten, o którym rozmawiamy, rzeczywiście, jak pani zauważyła, był intensywny. Co więcej, już gdy wracaliśmy z ostatniego wyjazdu, zaczynała się pandemia. Zazwyczaj nie jeździmy aż tak często, ale przynajmniej cztery wyprawy to norma. Dwie-trzy narciarskie i jakaś letnia. Nie liczę mniejszych, jak rowerowe lub spływy kajakowe Iławką, Drwęcą i niesamowitym Welem. Lubię być aktywny. Jedenaście lat temu kupiłem ziemię nad jeziorem. Tam od początku wybudowałem dom i na tym hektarze "gospodarzę". Jeszcze wówczas nie byłem emerytem. Kierowałem kilkoma dużymi firmami. Do Iławy sprowadziłem się za pracą. Przez 10 lat byłem prezesem Społem. To były czasy rozkwitu, gdy Społem zatrudniało 650 ludzi. Przez 3,5 roku byłem dyrektorem IKS Jeziorak Iława. A ostatnie moje zajęcie przed emeryturą to prowadzenie Powiatowego Centrum Kształcenia Praktycznego. Dyrektorem byłem 4 czy 5 lat, w tym czasie wykonaliśmy sporą modernizację warsztatów. I już wtedy mieszkałem na "gospodarce". Oczywiście tego słowa używam w cudzysłowie, bo nigdy pola nie uprawiałem. Zbudowałem dom, potem drugi do agroturystyki. Latem jestem trochę uziemiony, bo trzeba dopilnować gości. Ale już wrzesień... Dwie wyprawy na żagle już są zaplanowane.

Mówi pan o tym ze sporą radością.
– A tydzień temu wróciłem ze Szwajcarii, z nart. Nie wyobrażam sobie roku bez nart. A muszę powiedzieć, że Szwajcarzy podeszli do tematu profesjonalnie, rygor sanitarny jest tak przestrzegany, że zagrożenie jest niewielkie. Wszystko jest logiczne i mądre. A do tego Szwajcarzy, którzy są dość karni. Tam, gdzie byłem, chyba więcej jest pracowników hoteli niż mieszkańców wioski. Wszystkie sklepy z pamiątkami – pozamykane. Knajpy – pozamykane. Tak przestrzegają zakrywania nosa i ust, że do gondoli na wyciągu wpuszczają rodziny lub grupki, które przyjechały razem. A jeśli ktoś wewnątrz zdejmie maseczkę, to grożą palcem, bo wszystko widać przez kamerę. W hotelach wszyscy przestrzegają odległości. Knajpki na stokach są pozamykane, ale zjeść można. Przed wejściem stoi wykidajło i wpuszcza ludzi grupkami lub pojedynczo. W środku są wyznaczone strefy. Dopóki ktoś nie wyjdzie ze strefy zamówień, to druga osoba nie wejdzie. Po przejściu kolejkowicza do strefy odbioru dopiero wchodzi kolejna osoba. Jedzenie jest zapakowane w pudełeczka, idzie się do kasy i wychodzi na taras. A tam posztaplowane są plastikowe krzesła, jeden taki stosik stanowi stolik dla jednego jedzącego na stojąco. Jedno miejsce oddalone jest od drugiego cztery metry. To jest proste, tylko trzeba to wyegzekwować! Wszyscy zadowoleni, zarabiają ci, którzy mają zarabiać. Szwajcaria jest jedynym krajem, który w tej chwili pozwala na jazdę na nartach nie tylko miejscowym. Gdzie indziej po prostu hotele są pozamykane.

Kto za to wszystko płacił?
– Jedna z tych wypraw była droga, ale przygotowywałem się do niej długo. Miałem ochotę zaliczyć Indochiny. Pozostałe? Z biurem podróży jest dużo drożej. W książce nie piszę o kosztach, ale tutaj je zdradzę. We dwójkę, z żoną, za 10 dni z przelotem – niecałe 4 tysiące zł. Trzeba szukać, gdzie jest w miarę tanio, i to dużo taniej niż nad polskim morzem.

Kiedy postanowił pan to wszystko spisać?
– To był przypadek. Kiedy wybierałem się do Gruzji, syn i synowa też chcieli, ale akurat nie mogli. Synowa powiedziała: "Tata, ty fajnie piszesz, opisz trochę dla nas, żebyśmy wiedzieli,jak tam było". Skąd wiedziała, że ja dobrze piszę?

Instrukcja jedzenia chinkali
Instrukcja jedzenia chinkali

Jak trzeba napisać jakieś pismo, coś opowiedzieć, nie mam trudności z przelewaniem myśli na papier. I gdy wróciłem, dałem synowej do przeczytania te moje zapiski w brudnopisie. Jak tylko przeczytała, zadzwoniła i mówi: "Jedziemy z wami za rok. A tak w ogóle to powinieneś zacząć przygotowywać książkę o podróżach". Pomyślałem, że to nie jest głupie. I zacząłem pisać. Od razu pomyślałem, że spróbuję to wydać w formie książkowej. Ofert w internecie na wydanie książki jest bardzo dużo. Długo szukałem, bo jest wiele firm, które chcą pomóc w wydaniu, ale i żerować na autorze. Oczywiście, że za wydanie trzeba zapłacić i robi to najczęściej autor. Czasem wydawnictwo proponuje również dystrybucję. A wówczas z 39 zł za egzemplarz książki zostałoby mi 11 zł. Ale przede wszystkim nie miałbym kontroli nad tym, ile oni wydrukują i ile sprzedadzą. Powiedziałem, że nie jestem humanistą, tylko biznesmenem. I co, w umowie nie byłoby informacji, ile sztuk zostanie wydrukowanych? Usłyszałem: "Jeśli pan nam nie wierzy, to niech idzie gdzie indziej". No to poszedłem. W końcu zdecydowałem się na nieduże wydawnictwo ze Słupska. Dopięliśmy szczegóły, nie zdecydowałem się na ich dystrybucję. Poszedłem w kierunku własnej dystrybucji. Dlaczego? Bo mam tylu znajomych i przyjaciół, którzy ze mną jeżdżą, że jeśli rozdam 1/3 nakładu i poproszę, by każdy z nich sprzedał po 2-3 książki, to cały nakład się rozejdzie.

Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl
Fot. archiwum prywatne/eka


W Iławie książkę można kupić w punkcie Informacji Turystycznej w ratuszu i w sklepie „Karolinka” na ulicy Okulickiego 4.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5