Przygoda, która stała się zawodem

2021-03-21 12:00:00(ost. akt: 2021-03-21 14:18:46)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Znana z Radia Iława lubawianka z urodzenia, z zamieszkania – olsztynianka. Radio okazało się jej sposobem na życie. Ta przygoda trwa już 20 lat. A w wolnych chwilach Anna Kuca odkrywa uroki Warmii.
– Od lat już nie mieszkasz w Lubawie...
Czasy lubawskie wspominam bardzo dobrze, jak zazwyczaj wspomina się dzieciństwo. Wychowywałam się w dużej rodzinie. Mam pięcioro młodszego rodzeństwa, cztery siostry i jednego brata. To w większości wiąże się z plusami (śmieje się). Jest gwarno. Sporo obowiązków, ale i sporo radości. Mimo że rozjechaliśmy się po świecie, spotykamy się regularnie, teraz już z całymi rodzinami. Oczywiście nie w te ostatnie święta, bo one u wszystkich wyglądały inaczej.

– Całe dzieciństwo spędziłaś w Lubawie, prawda?
Chodziłam do szkoły podstawowej w Lubawie, potem do liceum, a więc i część życia młodzieżowego. Miałam 25 lat, gdy wywiało mnie do Iławy, następnie do Olsztyna i tu już zostałam.

– W Iławie trafiłaś do radia.
Jeszcze mieszkając w Lubawie, usłyszałam w Radiu Iława ogłoszenie o naborze na nowe stanowiska dla dziennikarzy. Pomyślałam: "Dlaczego nie?". Już wtedy "kręciła" mnie muzyka. Będąc kompletnie pozbawioną talentu muzycznego, choć tak - puszczając muzykę w radiu, chciałam się w muzyce spełniać. I tak trafiłam do ekipy pana Jerzego Kalisza, mojego pierwszego szefa.

– I mojego też!
I podobnie jak u ciebie, to miała być tylko przygoda, a stała się zawodem. Nie planowałam tego, bo wybrałam zupełnie inne studia: prawnicze. Kontynuowałam je jeszcze, pracując w radiu. Sądziłam, że kiedyś porzucę radio na rzecz sali sądowej. Radio jednak mocno wciąga. Mówi się, że ma w sobie magię i jestem tego przykładem, że magia trwa kilkanaście lat i nie chce odpuścić.

– Jako dziecko, nastolatka, myślałaś o zostaniu radiowcem lub dziennikarzem? Czy coś cię pchało w tym kierunku?
Nie, nigdy. Byłam nieśmiała i chyba nadal jestem. Radio jest świetnym "lekarstwem": trzeba się otworzyć i rozmawiać z ludźmi. Pomysł był, jak wspomniałam, tylko na jakiś czas, stąd studia prawnicze, a ta dziedzina również bardzo mnie interesuje. Wbrew pozorom prawo i dziennikarstwo mają ze sobą wiele wspólnego. Nie tylko dlatego, że to są wolne zawody. Łączą w sobie wiele dziedzin, zakładają wszechstronność. Odeszłam od prawa, ale nie do końca. Na studiach nauczyłam się odpowiedzialności za słowa, wiem, że każde ma znaczenie. A także kropka czy przecinek. Czasami lepiej powiedzieć mniej, ale prawdziwie i z sensem. Słowotok niczemu nie służy. Wbrew pozorom jakoś - opłotkami - do dziennikarstwa dążyłam, które okazało się, z perspektywy lat, właściwą drogą.

– Z Lubawą nie wiązałaś przyszłości?
Wszystko toczyło się naturalnie. Chcąc studiować, musiałam wyjechać. Ale też nigdy nie odcięłam się od Lubawy, nie zapomniałam. To jest miejsce, do którego zawsze będę wracać. Mam tam rodzinę. To będzie mój dom już zawsze. Na razie moje życie toczy się w Olsztynie, to moja druga mała ojczyzna. Ale tą pierwszą będzie zawsze Lubawa. Czasami jej bronię, czasem się przekomarzam, rozmawiając z kimś na jej temat. Cieszy mnie, że miasto nie stoi w miejscu. Nie „mamy” takich warunków jak Ostróda czy Iława (jeziora), ale są ludzie z potencjałem i chęciami do pracy. Są duże zakłady, firmy prywatne, które są siłą napędową rozwoju. Do tego jeszcze miejsca, w których można złapać oddech: pięknie zmodernizowane Łazienki, korty, ścieżki rowerowe, zalew, las "Borek", sanktuarium w Lipach. Wiem też, że ruiny zamku są "odkryte na nowo" i dobrze, bo miejsca z taką historią zasługują na uwagę i przypomnienie. Lubawski Rynek też jest piękny, szkoda, że już bez imponujących świerków, które kiedyś rosły na środku i nadawały dodatkowy klimat temu miejscu, nie tylko w Święta. Zatem w wielu miejscach widać, że miasto się rozwija. Jestem z Lubawy dumna, a na niedociągnięcia przymykam oko, jak to bywa w rodzinie.

Szukałaś stymulacji na zewnątrz i tak trafiłaś do Radia Iława.
– Myślę, że nie mogłam trafić lepiej. To była mała stacja radiowa, ale ogromna szkoła życia! Również zawodowego. To było radio, które kilkanaście lat temu wyglądało zupełnie inaczej. W tej chwili mogą tak wyglądać tylko niektóre rozgłośnie studenckie. Praca dziennikarza wtedy a obecnie to dwie różne bajki. W Radiu Iława miałam okazję nauczyć się wszystkiego od podstaw, pracy reportera, wydawcy, didżeja. Dyżur dziennikarza trwał kilka godzin i polegał na robieniu radia od A do Z: od wyboru płyt z muzyką, którymi były obłożone ściany studia. Nie wiem, ile ich było, pewnie kilka tysięcy... Mam w oczach ten obraz. Wybór playlisty to raz, rozmowa z gościem, którego trzeba było najpierw "wymyślić" i zaprosić, to dwa. Często ludzie przychodzili z ulicy, mówiąc: "Dzień dobry, mam dla was ciekawy temat". Albo dzwonili. Radio było blisko ludzi i my byliśmy blisko ludzi. Kontakty były bliskie, bo byliśmy radiem lokalnym. Do tego oczywiście redagowanie serwisów lokalnych.

– Nie zapominaj o bardzo ważnym obowiązku podczas dyżuru, czyli dokręcanie śrubek przy monitorze.
Umknęło mi to (śmieje się). Ale były konkursy dla słuchaczy, audycje tematyczne, w tym o filmach, które ty robiłaś. I nikt ci tego tematu nie śmiał zabrać. Po kilku godzinach pracy wychodziliśmy nieco zmięci, ale bardzo usatysfakcjonowani. Nie było wyjścia (śmieje się), trzeba było znaleźć czas na wszystko. Mój/nasz pierwszy szef to polonista z wykształcenia, więc na cotygodniowych kolegiach roztrząsaliśmy różne językowe zagwozdki. Naprawdę poznaliśmy życie radiowe od każdej strony. A pierwszą pracę i ludzi, z którymi miałam przyjemność pracować i się od nich uczyć, zawsze będę wspominać z sentymentem. Zresztą z niektórymi współpracuję nadal, bo z Arkiem Dzierżawskim i Dawidem Jakubowskim, w ramach sieci radia Eska. I teraz, rozmawiając z tobą, mam okazję wrócić do naszej wspólnej przeszłości. To było małe, lokalne radio, ale z ogromną magią, które się niosło dalej. Ta przygoda trwała około roku.

– Nie był to bardzo długi czas, ale za to intensywny.
Do tej pory mam sny, że zaspałam na "poranek". Budzę się, biegnę, a tu drzwi zamknięte. To chyba tego rodzaju koszmar, który się pojawia w snach każdego radiowca. Ja niestety kiedyś zaspałam również na jawie.

– Co było po Radiu Iława?
Z Radia Iława w 2001 r. powędrowałam do Radia Wa-Ma w Olsztynie. Po roku, kiedy Wa-Ma została wchłonięta przez sieć i przestała być stacją lokalną, zaczęto tworzyć Eskę w Olsztynie. I nastąpiło moje przejście. W lipcu 2002 r. znalazłam się w czteroosobowym zespole, który tworzył redakcję. Wystartowaliśmy w redakcji tuż przy jednym z najwyższych w Polsce masztów na Pieczewie. Świetne czasy! Lato, dużo adrenaliny, start czegoś nowego! Szkolenia, wyjazdy, podpatrywaliśmy, jak radio tworzą inni dziennikarze. Najpierw pracowałam jako didżej prowadzący popołudniową audycję, potem "wskoczyłam" na poranek od 6:00 do 10:00. Audycja nosiła nazwę "Poranne espresso". I tę poranną kawkę piłam ze słuchaczami przez kilka lat. Czasami życie zawodowe splata się z osobistym...

– Coś ty!
Była taka ogólnopolska akcja: dziennikarze Super Expressu rozmawiali z dziennikarzami radiowymi prowadzącymi poranki. W Olsztynie wybór padł na mnie. Pytano, jak sobie radzę z porannym wstawaniem, jakie mam patenty, co mnie budzi. Nazwa audycji mocno działała mi na podświadomość. To ja miałam budzić ludzi, a nie budzić się razem z nimi. Na nogi stawia mnie adrenalina, ale przede wszystkim bardzo lubię kawę. A nie jest lekko wstać po 5:00. Krótki wywiad, a nieco się przeciągnął. Trwa do dziś (śmieje się), więc jest mocno rekordowy. To już 16 lat. Kawa jest nadal częstym tematem, choć od kilku już lat jestem dziennikarzem informacyjnym, to nadal nie wyobrażam sobie bez niej poranka. Każda matka wie, że do pracy często przychodzi się niewyspanym, niewypoczętym... Ale kiedy lubi się swoją pracę, to nie wiąże się ona z wyrzeczeniami.

– Od dziesięciu lat jesteś dziennikarzem informacyjnym, czyli zmieniłaś lekki, poranny kaliber na trochę cięższy.
Na początku było też więcej pracy reporterskiej, a teraz reporterem bywam epizodycznie. Czujność i obycie z mikrofonem w różnych sytuacjach nadal jest. I nadal muszę czuć odpowiedzialność za słowo. Ono też - choć zabrzmi to groźnie - może zabić. Nieprawdą, fikcją, pomówieniami można kogoś bardzo skrzywdzić, złamać karierę lub życie osobiste. Zatem jeśli wypowiadam słowo, to musi ono być sprawdzone. Lepiej poczekać, nie być pierwszym (bo dziś liczy się pęd za niusem), a podać prawdę, czyli rzetelne i sprawdzone informacje. Nie gonię za sensacją. Tym bardziej, że, gdy coś się zadzieje, w moment pojawia się natłok informacji, w których łatwo się zaplątać.

– Ten natłok informacji obserwujemy w kontekście pandemii koronawirusa. Jak na ciebie wpłynął ten czas?
Myślę, że na początku wszyscy nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z powagi sytuacji. Jest to globalny problem, który dotyka nas wszystkich, a pojawił się we współczesnym świecie po raz pierwszy. To nadciągało w naszą stronę powoli, informacje pojawiały się falami. To było czekanie na nieuchronne. Pamiętam bardzo wyraźnie pierwszy przypadek w Polsce, pierwszego pacjenta w Ostródzie. Kiedy to nieuchronne nastąpiło,trochę odetchnęliśmy z ulgą, że mamy to już za sobą. Ale nikt nie spodziewał się, że ten scenariusz ma kolejne, tragiczne karty. I do teraz oswajamy pandemię i uczymy się z nią żyć. Pomaga mi wrodzony optymizm. Z każdej sytuacji jest wyjście. Kiedy trzeba przeczekać w domu, to trzeba. Nie ma innego wyjścia. Mamy duże szanse, by wyjść z tego obronną ręką, tylko musimy sobie tę szansę dać. To sprawdzian odpowiedzialności za siebie i za innych, którzy może mają trochę mniejsze szanse, bo są starsi lub schorowani. Nie żyjmy tylko dla siebie.

– Jaka tematyka sprawia ci największą trudność w realizacji materiałów?
Najtrudniejsze były zawsze, a odkąd zostałam matką, są jeszcze trudniejsze... tematy o tragediach dzieci. Uczucia po takiej informacji zazwyczaj długo zostają w głowie.
Żeby trochę zmienić emocje, to powiem ci jeszcze, że wiele było dźwięków, które przez te lata zbierałam, a które miło wspominam. Dużo nauczyłam się od uznanych sportowców z naszego regionu. Z niektórymi z nich spotykałam się na przestrzeni lat kilkakrotnie, obserwując, jak się rozwijają. Myślę, że możemy się od nich nauczyć, jak po porażce czy wypadku dać sobie czas, ale potem się podnieść i planować kolejne starty. Takimi rozmówcami byli dla mnie m.in. Krzysztof Hołowczyc, Mamed Khalidov, Radek Typa. Mają światło w oczach, gdy mówią o swojej pasji. Jestem też pod dużym wrażeniem Ireny Eris, Kingi Preis, Agnieszki Suchory, Jowity Budnik... Rzeczy toczą się same, ale czasem trzeba nad nimi popracować. I one są tego świetnym przykładem.


– Jak w tej chwili wygląda twój dzień jako radiowca?
Każdy jest trochę inny. W pracy pojawiam się ok. 9 rano, robię sobie prasówkę przy kawie. Trwa wymiana informacji z reporterami, a że większość naszego zespołu pracuje teraz zdalnie, to z niektórymi nie widziałam się od 4 miesięcy. Ustalamy tematy, nad jakimi będą pracować reporterzy i zarys planu popołudniowych wiadomości. Nasze są godziny od 13:00 do 18:00. Trzeba być czujnym, bo zawsze może się wydarzyć coś, co zburzy plan dnia. Od dwudziestu już lat przedstawiam wiadomości dla kierowców i prognozę pogody. To baaardzo długo (śmieje się). Staram się robić to tak, by samą siebie zainteresować. Staram się więc mówić o niej codziennie inaczej, dodać ciekawostki w stylu: Dziś mamy Dzień Rozmów Twarzą w Twarz.

– O 18:00 kończysz pracę?
Mam jeszcze wieczorny magazyn, podczas którego podsumowuję dzień. Wtedy też jest miejsce na dłuższe rozmowy.

– Czyli żyjesz radiem 24 godziny na dobę?
To nie jest zawód, w którym się możesz całkiem wyłączyć. Nie zamkniesz drzwi od redakcji i nie stwierdzisz, że masz wolne. Jesteś w pracy cały czas. Chyba tylko urlop jest takim momentem, kiedy następuje totalne odcięcie. Ono służy temu, by funkcjonować w miarę normalnie. Mój mąż już nie jest dziennikarzem, działa na własną rękę w branży reklamowej, więc szczęśliwie nie mamy dwóch dziennikarzy w domu.

– W jaki sposób się w takim razie wyciszasz, nawet na kilka, kilkanaście minut?
Jestem miłośniczką pracy w ogrodzie. I chyba nawet trochę znawcą roślin. To mnie uspokaja i relaksuje. Kiedy zatapiam szpadelek w ziemi lub planuję kolejne nasady, to nie myślę o niczym innym.
A poza tym - podróże. Małe i duże, a ostatnio zwłaszcza te małe. Choć tak naprawdę to one są wielkie. Odkrywam na przykład różnice między Warmią a Mazurami. Mamy naprawdę urokliwy region. Nawet jeśli mielibyśmy przez rok nie wyściubiać nosa poza własny region, byłoby co robić. Ubiegłego lata staraliśmy się szukać miejsc położonych na uboczu, poza głównymi szlakami. Byliśmy pod wielkim wrażeniem. Warmia jest piękna. Nigdzie np. nie ma takich i tylu przydrożnych kapliczek czy tak pięknie zróżnicowanego terenu.

– Poleca Anna Kuca!
Właśnie tak!

Rozmawiała Edyta Kocyła-Pawłowska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5