LUDZIE || Uśpiłam frustrację i cieszę się, że gram

2021-03-07 17:00:00(ost. akt: 2021-03-07 17:27:18)
Podczas walentynkowej kąpieli w Iławie

Podczas walentynkowej kąpieli w Iławie

Autor zdjęcia: Wesołe Morsy z Jezioraka

O tym, że pójście do teatru to luksus, o trudnych dla artystów czasach i o... morsowaniu rozmawiamy z pochodzącą z Iławy aktorką – Martą Chodorowską.
Od czasu naszego pierwszego wywiadu wiele się zmieniło w twoim życiu zawodowym.
– W każdym (śmieje się).

Jesteś w trakcie wielkiej kariery!
– Nie przesadzałabym ze słowem "wielka". Zawsze marudzę! Nawet jest takie przysłowie: "Aktorzy są niezadowoleni dwa razy: gdy grają i gdy nie grają". Bo jak grasz, to już na nic innego nie ma czasu. Granie zajmuje myśli 24 godziny na dobę, często ze szkodą dla rodziny. A jeśli aktorzy nie grają, to są sfrustrowani i roznosi ich energia. A poważnie - na tle rzeszy aktorów, którzy kończą szkoły teatralne, to jest całkiem nieźle, nie mam co narzekać.

Społeczeństwo zna cię przecież z co najmniej jednej roli. Nawet jeśli ktoś nie oglądał serialu "Ranczo", to Klaudię Kozioł kojarzy. To dzięki niej pojawiłaś się w Netfliksie.
– Jest to jakiś prestiż, ale wolę, kiedy seriale ze mną puszczane są w telewizji. Telewizja płaci tantiemy, które otrzymuję za każde odtworzenie odcinka. Netflix nie płaci, nie ma podpisanej takiej umowy. W związku z tym cieszę się o tyle, że ktoś sięgnie po serial, którego wcześniej nie oglądał. Poza tym jest to znana marka. Ale w moim zawodowym życiu pojawienie się na tej platformie niczego nie zmieniło. A przy okazji ja też sobie obejrzę, bo nie widziałam wszystkich odcinków, zwłaszcza z tych późniejszych sezonów. Nie mam telewizji, ale mam Netflixa.

A lubisz się oglądać na ekranie?
– Zazwyczaj nie. Mąż już wie, na co zwracam uwagę, kiedy się kwaszę, gdy coś oglądamy i mówi: "Aha, widzę, widzę, druga broda, tak?". Tak, widzę to! Jak każda kobieta, kiedy ogląda siebie na zdjęciu. Nie lubię swojego głosu. Ale też widzę błędy: mogłabym coś inaczej zagrać. Denerwuje mnie to.

Wspomniałaś, że aktor jest nie do zniesienia również, kiedy gra. A czy w czasie pandemii dużo grasz?
– Z graniem jest słabo. Przez ostatnie dwa-trzy lata więcej mnie było w teatrze niż na ekranie. Teraz, kiedy jest pandemia, i teatry albo zamknięte, albo otwarte na chwilę przy 25% publiczności, to ja... siedzę w domu. Cztery moje spektakle nie są grane. Frustracja narasta. Nie wiadomo, kiedy to się zakończy. Branża teatralna została zamknięta jako pierwsza, a otwarta na 100% jako ostatnia. Kiedy wszystko się powoli otwiera, my nadal czekamy.

Teatr to nie jest pierwsza potrzeba, tylko luksus?
– Tak... Skoro galerie handlowe można otworzyć, to dlaczego nie teatry? Ludzi można policzyć, a poza tym widzowie siedzą od siebie w odstępach, noszą maseczki i dezynfekują dłonie. Sale są odkażane i wietrzone po każdym spektaklu. Chociaż nie chcę się nad tym rozwodzić, bo w momencie, gdy ludzie umierają, narzekanie jest nieprzyzwoite. Czasy mamy ciężkie i staram się nie narzekać. Ale skoro pytasz, to wyjaśniam: teatru nie da się zamknąć i otworzyć tak jak sklepu z AGD. To jest żywa tkanka. Pracując nad spektaklem, poświęcamy temu dwa miesiące. To jest nauczenie się tekstu i sytuacji. Przecież my po scenie nie chodzimy tak, jak nam się podoba. Wszystko jest ułożone jak choreografia. To jest układ: pauz, ruchu, słów, rytmu. Bardzo koronkowa robota. Jeśli to się wyciszy na kilka miesięcy, to odtworzenie spektaklu jest czymś więcej niż włączenie filmu. My się tego musimy na nowo nauczyć. Aktorzy, dźwiękowcy, oświetleniowcy i cała reszta ekipy. Kiedy otworzono nam teatr na chwilę i zagraliśmy kilka spektakli, bardzo wyraźnie było widać, że spektakl nie ma rytmu, wychodzą „szwy”. Granie regularne powoduje, że my to wszystko pamiętamy, mamy wypracowane. Jego się nie da na pstryknięcie otworzyć! Władze ogłaszają: "Otwieramy" i następnego dnia idziemy do teatru. To tak nie działa. Musi minąć jakiś miesiąc, żeby ta tkanka się utkała od nowa.
To zdjęcie Marty wykonała koleżanka - aktorka Paulina Holtz
fot. Paulina Holtz
To zdjęcie Marty wykonała koleżanka - aktorka Paulina Holtz

Czy twój mąż jest spoza branży?
– Mam to szczęście w pandemii, że tak. Do tego ja mam jeszcze seriale. Ale znam mnóstwo par, gdzie obydwoje pracują tylko w teatrze. I to nie w komercyjnym. Poza Warszawą. I mają dzieci. A pomocy żadnej! Myślę też o muzykach, np. skrzypaczkach niemających etatów, zarabiających tylko podczas koncertów, na umowach… Nie ma na razie i prawdopodobnie nie będzie pomysłu, jak to rozwiązać. Tak to u nas jest, że kultura nie jest wielu ludziom potrzebna. a artyści nie są traktowani poważnie. niech idą do pracy. Ale to jest praca! Kilku moich znajomych już zajęło się pracą w innej branży.

Zostawmy ten przykry temat...
– Teraz, jak mnie o to pytasz, to o tym mówię, natomiast uśpiłam tę frustrację i wyłączyłam się z tego, bo głową muru nie przebiję. Może też dlatego udaje mi się przetrwać w tym zawodzie, tak nierównym i niepewnym. Trzeba sobie znaleźć mnóstwo rzeczy poza pracą. Już teraz wiem, że oddawanie temu całego serca nie ma sensu, bo nie dostanie się go z powrotem. To nie jest miłość wzajemna.

To już teraz rozumiem, skąd to morsowanie!
– Wiele czynników się na nie złożyło. Choćby to, że o tej porze roku zawsze dokądś wylatywałam. Jestem ciepłolubna i nie szaleję na stokach, tylko szukam słońca i ciepła. Dzięki temu jakoś zimę zawsze przetrwałam. A teraz nie mogę wylecieć, więc jest to jakiś sposób, by przetrwać do wiosny. Nie mogę też grać, więc nie mogę wyładować emocji. Do tego, nie ukrywam, trochę mnie dobija sytuacja w Polsce. Czułam, że muszę ze sobą zrobić coś wyzwalającego i oczyszczającego. Tyle się teraz mówi o budowaniu odporności, i do tej pory starałam się żyć zdrowym trybem życia. Staram się regularnie ćwiczyć jogę, zdrowo jeść, pijemy zakwas z buraków całą rodziną. Następnym etapem było morsowanie. Uznałam, że najlepiej w Iławie, w której jest piękne jezioro.
Za rękę z Dariuszem Dyrmo z Wesołych Morsów z Jezioraka
fot. Dariusz Dyrmo
Za rękę z Dariuszem Dyrmo z Wesołych Morsów z Jezioraka

Gdzie, jak nie w domu.
– Tyle rzeczy się skumulowało, że musiałam zrobić coś szalonego, żeby nie zwariować. I na pewno do zimnej wody będę wracać. Było to przeżycie szokujące! Wesołe Morsy z Jezioraka są tak wesołe, że tęsknię za spotkaniem z nimi. To są wariaci, absolutnie cudowni! Cieszę się, że to z nimi zrobiłam. Darek Dyrmo wziął mnie za rękę i z uśmiechem na twarzy wprowadził do lodowatej wody. Grała muzyka i nie było odwrotu (śmieje się). Nie wiem, czy sama bym nie zrezygnowała, tym bardziej, że nie miałam butów z pianki i moje stopy natychmiast zamieniły się w bolące kostki lodu.

Czy to była ta sama plaża, którą pewnego lata sprzątałaś, po czym wylały się hejty?
– Nie, sprzątaliśmy Dziką. A że były hejty... Gdybym się w tym zawodzie przejmowała każdym nieprzychylnym komentarzem, to bym zwariowała. Zawsze tak jest, że jeśli robi się coś, wychodzi się przed szereg, to się dostaje po głowie. To normalna reakcja, której się spodziewałam. Jest to oczywiście w jakimś stopniu przykre, bo najczęściej wiadro pomyj wylewają osoby, które są niezadowolone ze swojego życia, siedzą na kanapie i niewiele robią. Tak jest od zawsze. Byłam hejtowana, gdy zdawałam do szkoły teatralnej, gdy zaczynałam grać, teraz, że gram lub że nie gram. Jestem za gruba lub za chuda. Śmieję się za bardzo lub za mało. Człowiek w moim zawodzie jest nieustannie poddawany krytyce. Przywykłam.

Często też artyści wystawiają się na tę krytykę, wypowiadając się na tematy, na których się nie znają.
– Dlatego staram się tego nie robić. Nie chcę być celebrytką i żyć z tego, że mam znaną twarz.

Z drugiej strony twój zawód, zwłaszcza kiedy masz znaną twarz, pomaga w działalności społecznej. Można pokazać, że na plaży są śmieci i zaprosić do wspólnego sprzątania.
– Nie jestem typem wielkiego społecznika. Nie działam jakoś bardzo charytatywnie, o co mam do siebie żal. Coś tam czasem zrobię, ale nie wszystkim muszę się tym chwalić. Natomiast Iława jest cały czas w moim sercu, bywam tu regularnie, mój mąż też jest z Iławy, więc jesteśmy tu bardzo, bardzo często. Mam tu przyjaciół, znajomych. Jest to więc dla mnie ważne miasto. Oczywiście jestem już od niego odklejona i nie żyję jego sprawami. Aczkolwiek zaglądam do Gazety Iławskiej i sprawdzam, co się dzieje. Jeżeli więc ktoś do mnie pisze, zapraszając na akcję, która jest w zgodzie z moimi przekonaniami, to biegnę w te pędy. I tak było ze sprzątaniem plaży. Kogoś dotknęło to, że umieściłam w internecie film, na którym mówiłam, zbulwersowana, że jest strasznie brudno na plaży miejskiej. Był to zarzut i do władz, i do mieszkańców. Chodzi o to, żeby po sobie sprzątać. To jest dla mnie patriotyzm, troska o otoczenie, sąsiedztwo, o swoje miasto, dzielnicę. Czasami mnie poniesie i odpowiadam na zawołania serca. Jeśli widzę, że trzeba coś zrobić i mogę do tego wykorzystać swoją twarz czy nazwisko, to chętnie z tego korzystam.


Rozmawiała Edyta Kocyła-Pawłowska


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5