PRZEWODNIK PO BIEGANIU (odc. 200!) || Trzeba wyjść z kokonu okopu i po prostu biec!

2020-08-03 09:30:00(ost. akt: 2020-08-02 06:54:07)
Ewa Warnicka, kolejna bohaterka felietonu Pawła Hofmana

Ewa Warnicka, kolejna bohaterka felietonu Pawła Hofmana

Autor zdjęcia: archiwum biegaczki

W medialnej przestrzeni jest pełno informacji, gdzie kto biegał. Szybciej, czy wolniej. Pęd w uzyskaniu coraz lepszych wyników robi wiele zamieszania w zrozumieniu treningu. Czy to jest cala prawda o bieganiu? Czy tylko wynik jest celem?
Podejrzewam, że nie tylko u mnie większą wartość stanowi odczucie, że robię to nareszcie tylko dla siebie. W szkole na samo hasło sprawdzianu na 800 m szukałam jakichkolwiek możliwości zwolnienia z niego. Po co miałam się męczyć – i tak byłam ostatnia i bardziej zmęczona niż koleżanki. Frajda z kręcenia kółek mnie nie dotyczyła. Wynik i ocena to był sposób może na innych. Na mnie nie. Bieganie nie jest dla mnie – to zapamiętałam z lekcji wf-u.

Długo trwało zanim zmieniłam zdanie. Dzisiaj idę na trening budując w sobie samoocenę na wzrastającej fali postępu. Naturalnie, bez nakazu i przywiązania do idealnych proporcji celebrytów. Mam uśmiechnięty dystans do obrazkowych fit-modeli i żywieniowych cud wynalazków. Martwią mnie tylko reakcje nastolatek na idealnie wyglądające ciała w smartfonowym foto szopie.

Wznoszone intencje wokół w podziękowaniu za pokonanie trzech kilometrów tworzyły mój początek. Pięć kilometrów po kilku miesiącach w szaleństwie zaskoczyły. Na haju zapisałem się na Bieg Westerplatte. Dycha na endorfinach w zapisie - to jednak nie real. Obawa, że mnie zje konkurencja, że stracę wiarę w siebie - wystartowała ze mną. Jednak poczucie wspólnoty na starcie naprawdę działa. Skoro oni mogą, to ja też. Wszyscy mierzą się ze swoimi obawami. Amatorzy i profesjonaliści. Każdy ma swój próg. Nie ma mocnych. Trzeba po prostu wyjść z tego kokonu okopu i biec. Reszta zrobi się sama.

Nikt mnie nie zadeptał. Udany w odbiorze start i kilka innych po nim zaprosiły mnie na półmaraton. Łatwo nie było. Przyjemnie też nie. To ten dystans mnie nauczył, że aby przetrwać w bieganiu trzeba szukać w nim przyjemności. Mam dzień, kiedy nogi same niosą. Wracam po pięciu kilometrach z uczuciem niedosytu. Czasami przedłużam dystans - mimo, że czuję się styrana wysiłkiem. Nie przejmuję się już. Kombinuję tak, aby na koniec być na plusie. Wracam dotleniona. Wiem, że to co zrobiłam jest tylko moje. Wewnętrzna euforia radości, że mogę biec. Że wyszłam z domu zanurzając się w odpoczynkowy świat wysiłku, u mnie już działa.


Mój syn Kuba trenuje sporty walki walcząc o idealny sześciopak. Na biegowe propozycje reaguje z dużym dystansem. Nie martwię się tym. Pamiętam swoje szkolne lata. Wiem, że wszystko się zmienia. Widzę jednak, że lubi przekraczać nie tylko sportowe granice. To przywilej dorastania i nasz rodzicielski niepokój. Zapytał mnie, czy pójdę z nim na trening. Poczułam się jak nauczycielka. Wyposażona w wiedzę i doświadczenie zdobyte podczas treningowych spotkań z autorem bloga wyszłam z nim pobiegać na jego warunkach. Moje podpowiedzi spowodowały, że cel osiągnął łatwiej niż zamierzał.

Nie wiem co było większe; moja duma, czy jego zadowolenie. Fajnie patrzeć jak coś się uda razem - tak po prostu. Taka pozytywna porcja zazdrości; że dziecko cieszy się z biegania, że rozumie sport szerzej jest mi bardzo potrzebna. To mój sukces. Ma on wiele matek, a może ojców. Już mi się myli.
Dobry trening to taki, po którym wraca się do domu sponiewieranym na wszystkie sposoby. Tak zawsze myślałam. Lubię się zmęczyć, mieć poczucie, że zapracowałam na odpoczynek. Teraz mam dylemat, czy naprawdę tak musi być. Ostatnio jak się wygadałam na treningu z Pawłem, że to jest naturalne u mnie; usłyszałem, że muszę to zmienić... powiedział trochę inaczej, ale nie wypada. Muszę dobrze przemyśleć i inaczej posmakować kilometrów. Może przekonanie, że na odpoczynek trzeba zasłużyć w pocie czoła bo inaczej się nie należy, jest tylko uzależnieniem wynikającym z przyzwyczajenia. Czy naprawdę nie można wolniej sprzątać mieszkania?

Wszyscy wokół mnie związani są z jakimś sportem. Nie każdy biega. Rodzina, przyjaciele widzą jego zalety w zatrzymaniu na dłużej młodości. Mąż zaintrygowany moją regularnością w treningach, po siedzącej pracy szuka sposobu jak pozbyć się zmęczenia dnia. Zaczyna się głośno zastanawiać, jak poza siłownią to zrobić. Czuje w sobie nadwyżkę energii, którą ja mam na stałe. Energii dającej nadzieję na bezbolesne życie po 40-ce.

Biegam dwa razy w tygodniu. Do tego częsta siłownia. Jadę na niej ostre cardio – bo lubię. Zauważyłam związek między tymi sportami. Brak siły po 2-tygodniowej przerwie w bieganiu powodował, że odczuwałam spadek wydolności i musiałam walczyć o nią od nowa. Po siłowni jest inaczej. Różnorodność w amatorskim sporcie chroni nasze ciało, a wieczorny kilometraż dobrze kończy dzień. Muszę tylko polubić rozciąganie i gimnastyczne wygibasy.


Pozdrawiam z Gdańska, Ewa Warnicka

Trening 3-9 sierpnia – wakacje, trochę inne. Samotny trening pozwala wiele zrozumieć.
poniedziałek – rozbieganie z 6 x siodełko \/ (zbieg 50 m i podbieg na tej samej szybkości) p. 3 min - 8-10 km
wtorek - trening siły ogólnej – po duże rolowanie.
środa – wolne od biegania – ale rower godzina, może mniej.
czwartek – stadion WS (wytrzymałość szybkościowa) 6-10 x 100 m p. 100m w truchcie bardzo wolnym- 6-8 km. Teren 2 x (5 x20 sek. przebieżka) p. 1-1.30. Między seriami 5 min. – do 10 km
piątek – wolne
sobota – Rozbieganie (t-130 max) 30 min z przebieżkami + BC 15-30 min (t-155/160) +trucht 2 km – 10-14 km
niedziela – wolne od biegania. Może coś innego

Za tydzień. Bieganie trzeba polubić.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5