Powrót do ukochanej Polski... przez piekło [wspomnienia Genowefy Cebeniak]

2019-09-01 11:46:18(ost. akt: 2019-09-01 12:05:41)
Ludność mogła liczyć podczas ucieczki tylko na ranne lub schorowane konie, które porzucało wojsko

Ludność mogła liczyć podczas ucieczki tylko na ranne lub schorowane konie, które porzucało wojsko

Autor zdjęcia: archiwum

Publikujemy dziś dalszą część przejmujących wspomnień Genowefy Cebeniak z okresu wojennego i powojennego. Autorka urodziła się 8 maja 1936 roku w Ulczu. Obecnie ma 83 lata, od 60 lat jest mieszkanką malowniczej miejscowości Siemiany (gm. Iława). Doświadczona tak trudnymi przeżyciami swoje dorosłe życie wypełnia jako społecznik, angażując się we wszystkie ważniejsze wydarzenia wśród lokalnej społeczności.

(....) Ale zanim mogliśmy wrócić całą rodziną do kraju musieliśmy przejść dosłownie przez piekło. 

Bauer u którego mieszkaliśmy załatwił szkołę dla dzieci. Uczęszczałam do niej raptem 3 miesiące. Budynek w której się znajdowała szkoła został zbombardowany i znów dzieci musiały wrócić do swoich przydomowych obowiązków. Tata nauczył mnie co prawda czytać i pisać, ale na tym moja edukacja na razie się skończyła. Wojna miała się ku końcowi. Niemcy zaczęli się wycofywać i opuszczali swoje gospodarstwa w popłochu. Bauer Liese wywiózł gdzieś swoją rodzinę, sam jednak wrócił, nie chciał opuścić gospodarstwa. Ludzie pracowali u niego tak jak dawniej. Za to częściej na podwórko zaglądali żandarmi, żeby sprawdzić jak się zachowują robotnicy.
Gospodarz zawsze odpowiadał, że nie ma z nimi kłopotu. Front przybliżał się z dnia na dzień, z godziny na godzinę coraz bliżej i gospodarz postanowił opuścić swój dom.
- Radźcie sobie sami, ja wyjeżdżam – rzekł i tyle go widziano.

Niemcy pomimo swej nieciekawej sytuacji nie poddawali się. Dalej używali przemocy, zaczęli przymusowo wywozić robotników do kopania okopów lub na rozstrzelanie. Mój tata i jego koledzy ukrywali się w pobliskich lasach. Kiedy do wsi wpadli SS-mani zastali tylko przerażone i płaczące kobiety i dzieci.

- Naszych mężów wywieziono – krzyknęła moja mama i Niemcy dali nam spokój. Niedługo po tym na gospodarstwo przyjechali żołnierze w dziwnych mundurach. Rozmawiali oni dziwnym jak dla mnie niezrozumianym językiem. Przyglądałam się im z podziwem i z zaciekawieniem. Byli to Amerykanie. Dali nam cukierki, wsiedli do swoich wielkich samochodów i odjechali. Zaraz po nich do wioski zawitali Rosjanie. Zaczęły się dziać przerażające rzeczy. Rosjanie jako pierwszy na cel 'obrali’ browar. Pili na umór, a pijani niszczyli wszystko co im wpadło w ręce. Strzelali na oślep, każdy mógł przypadkowo zginąć od postrzału. Niemieckie kobiety, którym nie udało się do tej pory uciec, były gwałcone i zabijane. Baliśmy się wszyscy: my dzieci, dorośli, nawet zwierzęta jakby czuły niepokój i chowały się przed nimi. Panowała wtedy zupełna cisza, ustawało życie.

Niby zwycięstwo, ale działania wojenne jeszcze nie ustały. Rosjanie kazali robotnikom i ich rodzinom zbierać się do wyjazdu, do Polski. Zapanowała ogólna radość, ale i strach, jak tam dotrzeć, kiedy dalej są bombardowania? I wszędzie można napotkać miny. Do tego zaczęłam chorować. Bardzo bolał mnie brzuch. Rodzice martwili się czy nie jest to coś poważnego. Nie było swobodnego dostępu do lekarstw, na szczęście zjawił się we wsi lekarz, który podał mi jakiś specyfik, po którym poczułam się lepiej i można było ruszać.

Po spakowaniu skromnego dobytku wyruszyliśmy w drogę. Po kilku dniach podróży zatrzymaliśmy się w jakiejś wsi, której nazwy już nie pamiętam. Rosjanie kazali nam zamieszkać w opuszczonym folwarku. Rodzice i inni pracownicy rolni musieli zająć się bydłem, które miało zostać w późniejszym czasie przetransportowane do Rosji. Znów musiałam opiekować się młodszym braciszkiem, bo mama i tata godzinami ciężko pracowali. Mieli za zadanie karmić świnie, krowy i konie, zbierać siano z pola i dbać o ogród, dzięki któremu było co jeść. 

Pewnego pamiętnego dnia mama wchodząc w oborze po siano tak niefortunnie stanęła, że z ogromnej wysokości runęła prosto na goły beton. Do dziś myślę, że czuwała nad nami opatrzność Boża, że przy tej sile upadku mama nie zginęła. Bardzo mocno krwawiła, przeraziłam się widząc ją w kałuży krwi i nie dającej żadnych oznak życia. Zjawił się rosyjski lekarz, który widząc w jakim mama jest stanie, sądził, że niewiele da się tu coś zrobić. Kazał przenieść mamę delikatnie do domu i nie ruszać, cały czas pozostawała nieprzytomna. Następnie nakazał wszystkim opuścić pokój. Pojawiła się sanitariuszka. Podała mamie jakiś zastrzyk, również w kolejnych dniach. Nadal jednak nie odzyskiwała przytomności. Bardzo chciałam, żeby się obudziła, jak tylko nikt nie widział przemywałam jej twarz wilgotną szmatką. I stał się cud, mama odzyskała przytomność. Jakże wszyscy się cieszyliśmy. Mama straciła pamięć, nie wiedziała co się wydarzyło, ale powoli wracała do zdrowia. Lekarz był bardzo zdziwiony, nie dawał jej żadnych szans. Powiedział wówczas do mnie – Ty dzieciaku, uratowałaś swojej matce życie.

Wreszcie mogliśmy ruszyć w stronę Polski. Rosjanie popędzali nas jakby się paliło, nie pozwalając nam zabrać czegokolwiek z naszego i tak skromnego dobytku. Nagle robotnicy przestali być potrzebni. Po drodze widać było ogrom zniszczeń, zbombardowane domy, sklepy, fabryki, część niszczyli Niemcy, resztę Rosjanie. Brakowało podstawowych rzeczy, przede wszystkim żywności. Wszędzie można było napotkać miny, panował nieustanny strach, lecz mimo tego marazmu tata ciągle mi mówił, abym nie zapominała o Bogu. Swoimi słowami umiał mnie pocieszyć. Cieszyłam się, że w Polsce razem z bratem zaznamy w końcu odrobinę szczęśliwego dzieciństwa. Niestety nasza droga do domu była dopiero początkiem gehenny. Panował głód i strach, dookoła słychać było strzały.

Jechaliśmy starym wozem, ciągnionym przez ranne konie. Wzdłuż drogi po obydwu jej stronach nawarstwiały się stosy ciał. Widok, do którego my dzieci musieliśmy przywyknąć, choć bardzo długo po powrocie jeszcze mi się śnił po nocach. Towarzyszyli nam Rosjanie, po drodze trafiliśmy na gorzelnię. Siłą Rosjanie wyłamali zamknięcia i rozpoczęli dosłowną libację. Jednemu z nich wódka zapaliła się w przełyku. Do dziś pamiętam ten dym. Oprócz naszej trójki dzieci stała z nami Niemka, która cudem ocalała i uciekała razem z nami. Wiedziała, że uratować mu życie może tylko mleko lub ... mocz. Mleka nie było. Wiem jak to brzmi, ale tym uratowała jemu życie. Jednak jego kompani zaczęli się z niego śmiać, że Niemka „nasikała” na Rosjanina. I ten niewiele myśląc ‘wpakował’ w jej ciało cały magazynek. Nie miała żadnych szans. To wszystko stało się przy nas, przeraźliwie płakaliśmy, bardzo ją lubiliśmy. Pojechaliśmy dalej.

Oprócz Romusia i mnie na wozie były również inne dzieci. W sumie było nas siedem rodzin, dołączały inne wozy. W pewnym momencie koń nastąpił na minę. Usłyszałam niewyobrażalny huk i wyleciałam razem z innymi dziećmi w powietrze. Padł jeden z koni, ale nie to było najstraszniejsze, zginęła moja koleżanka, która siedziała z mojej prawej strony, 8-letnia Marysia. Krzyk jej matki do dziś dzwoni mi w uszach. Przypomniałam sobie wtedy słowa taty: - Dzieci, siadajcie jak najdalej od konia.

Reszta dzieci cudem ocalała. Od wybuchu i upadku byliśmy tylko poobijani i na 2 tygodnie straciliśmy słuch. Nic nie słyszałam. Tata się przeraził, że już tak zostanie, ale nagle słuch powrócił, u brata też, choć doznał głębokiego szoku i zaniemówił na długi czas. Często odczuwaliśmy silne bóle brzucha, to pewnie od nieustanego stresu. Nad niczym jednak człowiek nie mógł się rozczulać, trzeba było ruszać w dalszą drogę...

Dalsza część wspomnień już w kolejnym wydaniu Życia Powiatu Iławskiego
www.powiat-ilawski.pl, Joanna Babecka


Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Warmiak #2785193 | 37.30.*.* 2 wrz 2019 11:48

    Zawsze tylko "gdyby". Naród Gdybaczy. Gdyby mama miała wąsy to by była oljcem... Wieczne wymówki. Lepsi wygrali i tyle, a wy Polacy: nie gdybać tylko brać się do roboty. Inaczej znów będzie gdyby, gdyby, gdyby...

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz

  2. Mazur #2784928 | 79.124.*.* 1 wrz 2019 17:20

    gdyby angole i żabojady nie wypięli się wtedy na Polskę to tamta wojna szybko by się zakończyła - szybciej niż Adolf ją zaczął ... a za jałtański porządek przede wszystkim należy podziękować amerykanom

    Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5