Wójt Krzysztof Harmaciński zupełnie prywatnie [ROZMOWA]

2019-08-10 12:00:00(ost. akt: 2019-08-07 14:58:56)
Krzysztof Harmaciński, wójt gminy Iława

Krzysztof Harmaciński, wójt gminy Iława

Autor zdjęcia: Magdalena Rogatty

Krzysztof Harmaciński to jedna z niewielu osób w kraju, z tak długim stażem w samorządzie. Stanowisko wójta piastuje nieprzerwanie od 1998 roku! Ale nie o samorządzie będzie mowa, tylko o zupełnie innych sprawach, tych bardziej ludzkich, trochę prywatnych.
Trzeba przyznać, że nieczęsto wójt udziela takich wywiadów, tym bardziej jest nam miło, że zgodził się uczynić to dla naszego miesięcznika "Życie Powiatu Iławskiego".

Rozmowa z Krzysztofem Harmacińskim, wójtem Gminy Iława, prywatnie mężem, ojcem i dziadkiem

Panie wójcie, jeśli Pan pozwoli nie będziemy dziś rozmawiać dużo o gminie, choć wiem, że byłoby o czym. Pana wizerunek włodarza gminy znają wszyscy od wielu lat. Chciałabym przybliżyć Pana postać z nieco innej perspektywy… Jakim był Pan dzieckiem?
- Hmm, - chyba zwykłym, może trochę niesfornym chłopakiem ze wsi. Miałem mnóstwo kolegów, buszowaliśmy razem po okolicy, kąpaliśmy się i łowiliśmy ryby w Osie, no i jak to dzieciaki - robiliśmy różne psikusy. Zdarzało się, że dostałem nieraz burę od rodziców. Wspominam swoje dzieciństwo z dużym sentymentem, jako czas radości i beztroski, ale także i obowiązków, których jak to na wsi, nie brakowało także i dla dzieci.

Jakieś przykłady…
- Zdarzyło się kiedyś, że podebraliśmy kurom jajka z kurnika; sprzedaliśmy je potem w Ząbrowie, gdzie był skup, a pieniądze przeznaczaliśmy na irysy. Wielkie było zdziwienie mamy, kiedy następnego dnia pani obsługująca skup poinformowała ją, że…… syn już był wczoraj z jajkami. A ona już się martwiła, że kury się nie niosą. Dostałem za to od niej niezłą burę i od tej pory takich pomysłów już nie mieliśmy. Pamiętam także swojego pierwszego wypalonego papierosa. Byłem chyba w 8 klasie, poszedłem przepalować krowy na łąkę, tam starsi koledzy namówili mnie do zapalenia jednego. Gdy wróciłem, ojciec oczywiście wyczuł zapach papierosa, no i…. skończyło się niewesoło. W każdym razie odechciało mi się więcej palić.

Duże mieliście gospodarstwo?
- Jakieś 6 hektarów, uprawialiśmy zboże, ziemniaki, warzywa i chowaliśmy krowy, trzodę chlewną, no i oczywiście drób. Gospodarstwem na co dzień zajmowała się mama, ojciec natomiast pracował w Nadleśnictwie Iława jako główny księgowy. My, czyli dzieci, a jest nas pięcioro (Włodek – starszy ode mnie o 6 lat, Zygmunt - o 5, Marian – o 4 i siostra Danuta starsza o 2 lata), oczywiście pomagaliśmy mamie. Ja spośród rodzeństwa jestem najmłodszy. Urodziłem się w 1958 roku w Ząbrowie.

Kim jako młody chłopak chciał Pan zostać?
- Jako młody chłopak bardzo byłem zafascynowany piłką nożną, no to oczywiście chciałem być piłkarzem. Swoje marzenie spełniłem grając w Osie Ząbrowo, potem w zakładowej drużynie Pomowiec, nieistniejącego już Państwowego Ośrodka Maszynowego w Iławie. Tam pracował i prowadził drużynę Benedykt Gac – późniejszy aktywny działacz klubu piłkarskiego Jeziorak, bardzo zasłużona osoba dla tego klubu. Oczywiście, jak większość chłopaków, chciałem być piłkarzem, strażakiem, również policjantem. Później zostałem inżynierem-rolnikiem, ale to już inna historia…

Praca w gospodarstwie…
- Zupełnie różniła się od tej, która wykonuje się dziś. Po pierwsze zboże kosiło się kosą, co dziś wydaje się nieprawdopodobne, po drugie nie było takiej mechanizacji jak dzisiaj, praca była bardzo ciężka i wymagała ogromnego wysiłku fizycznego. Nieliczni tylko gospodarze mieli np. młocarnie, które pożyczali po kolei wszystkim sąsiadom. Relacje międzysąsiedzkie były oparte na życzliwości i solidarności, mieszkańcy tworzyli wspólnotę. Na przestrzeni tych wszystkich lat wieś zmieniła się nieprawdopodobnie. Byłem tego wszystkiego świadkiem, a mam przekonanie, że także współtwórcą.

Czy uważa pan, że wychowanie na wsi to jest kapitał na całe życie?
- Na pewno, tak jak każde wychowanie w środowisku, w którym się mieszka. To jest baza, która daje grunt na resztę życia. A moje życie zawodowe od początku jest związane ze wsią, z czego jestem dumny. Jestem tu wśród swoich i dobrze się tu czuję.

Lata 70-te i nauka w iławski „Mechaniku”. Jak pan wspomina ten czas?
- Wspominam szkołę bardzo dobrze. Moim wychowawcą w szkole był Kazimierz Kundzier- człowiek z autorytetem, wymagający i sprawiedliwy. Uczyłem się całkiem dobrze i byłem zdyscyplinowanym uczniem. „Mechanik „ to była też w jakimś sensie szkoła życia. Już w szkole myślałem, jakie wybrać studia, co w życiu zamierzam dalej robić. Ojciec chciał, żebym wybrał szkołę wojskową, nie dałem się jednak przekonać i wybrałem inną drogę . Za to moi bracia poszli w jego ślady i zostali leśnikami. Z moją klasą mamy systematyczny kontakt. Ostatnio widzieliśmy się w 2017 roku z okazji 40-lecia matury. I tak co 10 lat się spotykamy. Większość mieszka w Iławie i okolicy, ale są i tacy którzy wyemigrowali do USA, Wielkiej Brytanii, Skandynawii.

Jak to było z tym inżynierem-rolnikiem? Studia podjął Pan już pracując…
- Jestem absolwentem Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie, obecnie jest to Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. Pamiętam, że był to czas wzmożonej nauki, szczególnie z chemii, fizyki i biologii, potem z mechaniki. Studia ukończyłem z tytułem magistra inżyniera, o specjalności zarządzanie-marketing. Był to dla mnie bardzo ciekawy czas, również z uwagi na to, że mając doświadczenie praktyczne uzyskiwałem wiedzę teoretyczną, co zazwyczaj dzieje się odwrotnie. Ale też poznałem wielu ciekawych ludzi no i doznałem życia studenckiego. Zapewne ten okres w życiu miał duży wpływ na moją karierę zawodową.

Pana tata zmarł w stosunkowo młodym wieku…
- Śmierć taty to był dla nas wszystkich ogromny cios. Ojciec był stosunkowo młodym człowiekiem, co prawda chorował na serce, ale nikt nie pomyślał, że może się stać coś tak tragicznego. Pamiętam dokładnie ten dzień, jego tragiczny przebieg i finał. Będąc już w pociągu, w drodze do pracy, zasłabł i niestety zmarł. To był styczniowy dzień, przygotowywałem się właśnie do studniówki mojej żony, która rozpoczynała się wieczorem. Przeżyliśmy szok. Długo przeżywaliśmy żałobę.

Szybko rozpoczął Pan życie zawodowe…
- To prawda. Zawsze była we mnie chęć działania, robienia czegoś pożytecznego. Być może mam to po rodzicach… Mama była bardzo aktywną osobą, mając pięcioro dzieci – działała aktywnie w Kole Gospodyń Wiejskich i w Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska. A zanim poznała tatę pracowała jako przedszkolanka. A mi, 22 –letniemu chłopakowi powierzono już stanowisko kierownicze. Musiałem nauczyć się umiejętności szybkiego podejmowania decyzji i brania za nie odpowiedzialności, bo to sprawa w zarządzaniu najważniejsza. Krótko pracowałem w POM-ie a potem zacząłem pracować w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Iławie (jej siedziba mieściła się przy ul. Kościuszki). Byłem tam brygadzistą, magazynierem, kierownikiem, a w końcu prezesem. Spółdzielnia przekształciła się z czasem w Spółdzielnię Rolniczo- Usługowo-Handlową, zmieniła tez siedzibę (z Iławy na Rudzienice).

Moment, kiedy zaświtało Panu w głowie – a może zostanę wójtem i zajmę się na poważnie samorządem?
- Lata 80-te były dla mnie początkiem pewnej przygody z samorządem, choć wtedy zupełnie nie myślałem o byciu wójtem. Byłem radnym gminnym, potem powiatowym. Po transformacji czyli po 1989 roku wójta wybierała rada gminy. Namawiano mnie już wtedy na start, ale wówczas jeszcze nie myślałem o tym. Decyzję o kandydowaniu na tę funkcję podjąłem w 1998 roku , no i rada gminy wybrała mnie na stanowisko wójta. Od 2002 roku wprowadzono wybór bezpośredni wójta. Pierwsza kadencja była, delikatnie mówiąc, niełatwa. Czasy były ciężkie dla rolnictwa, aktywna była Samoobrona, protesty rolników, strajki, zboże na ulicach, blokady. Działo się to w całej Polsce. Poza tym były wójt nie ułatwiał mi zadania. Wtedy bardzo pomogło mi doświadczenie i umiejętność radzenia sobie ze stresem, które zdobyłem w spółdzielni.

Kiedy poznał Pan żonę i w jakich okolicznościach, no i czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
- Widywaliśmy się początkowo przelotnie, gdzieś na trasie w Ząbrowie. Ja jeździłem do skupu mleka, a ona dojeżdżała do szkoły do Susza. Mieszkała u ciotki w Ząbrowie.. Zerkałem w jej stronę – bardzo mi się podobała. No i tak się poukładało, że w roku 1981 wzięliśmy ślub, potem urodziły się dzieci - Magdalena i Adam… i tak już jesteśmy ze sobą 38 lat.

Jakim był Pan ojcem dla nastoletnich dzieci, w ich trudnym okresie życia.
- Myślę, że nasze dzieci ten okres buntu, właściwy dla nastolatków i młodych ludzi, właściwie ominął. Dzieci miały postawione jasne granice - co mogą, a czego nie będziemy w ich postępowaniu tolerować, wiedziały o której muszą być w domu, że muszą pilnować szkoły. Poza tym miały dobrą i przyjazną atmosferę w domu. To niewątpliwie zasługa mojej żony, która stworzyła wspaniały dom, bo ja przecież z racji zajęć zawodowych, nie byłem jego stałym bywalcem.

Proszę powiedzieć kilka słów o swojej najbliższej rodzinie… Czym się zajmuje, czy pojawiły się na świecie dzieci?
- Nasz syn Adam jest geodetą, założył rodzinę – ma synka Jasia, 14-miesięcznego, z którym mamy coraz fajniejszy kontakt. Córka Magdalena jest psychologiem, logopedą – z tej dziedziny zrobiła doktorat. Muszę się pochwalić, że cztery miesiące temu Magdalena urodziła córeczkę Marcjannę, jesteśmy więc podwójnymi dziadkami. Jesteśmy z nich bardzo dumni. Nasze dzieci mieszkają w okolicy i wszyscy trzymamy się razem. Spotykamy się tak często jak to jest możliwe – w święta, urodziny, imieniny , i na zwykłych rodzinnych spotkaniach. Podobnie jest z moim rodzeństwem. Jesteśmy zgraną rodziną.

Pytanie o wolny czas, choć wiem, że jest go jak na lekarstwo…

- Jeśli jestem w domu i nie mam żadnych innych zawodowych obowiązków to pracuję w przydomowym ogródku. Lubię kosić trawę, pielić grządki, dbam o kwiaty – sprawia mi to ogromną radość i wtedy odpoczywam. Kiedyś lubiłem też wędkować i zbierać grzyby. Dziś brakuje mi na to czasu. W telewizji najchętniej oglądam sport – szczególnie piłkę nożną, gry zespołowe i lekkoatletykę.

Czy czuje się Pan człowiekiem spełnionym?
- Zdecydowanie tak, choć nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. W sensie rodzinnym jak najbardziej, w zawodowym mam nadzieję, że wciąż jestem potrzebny gminie – taki komunikat otrzymuję przynajmniej od mieszkańców, co nie ukrywam, jest miodem na moje serce. Myślę, że ta rozmowa jest dobrą okazją, żeby im wszystkim serdecznie podziękować. Wspólnymi siłami uczyniliśmy wiele dla rozwoju naszej Gminy – wszystkie moje działania były i są skierowane do mieszkańców i z myślą o ich potrzebach. Zależy mi, by żyło im się lepiej, by dzieci chodziły do nowoczesnych szkół, by infrastruktura nie budziła zastrzeżeń. Od lat robię wszystko co w mojej mocy, by optymalnie wykorzystać możliwości naszej Gminy i mam nadzieję, że to się udaje. Wierzę, że historia oceni naszą pracę pozytywnie.



Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. swojak #2775219 | 176.221.*.* 10 sie 2019 20:29

    Ja wiem że wychowawcy się nie opluwa, ale podawanie go za autorytet to Pan przegiął Panie Wójcie. Pijacki autorytet ?

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5