W Polsce mam wyrzuty sumienia, Madagaskar jest moim domem

2019-03-29 17:00:00(ost. akt: 2019-03-29 18:07:28)
Ma zaledwie 28 lat. Świat stoi przed nim otworem, bo poza inteligencją ma ten błysk w oku. Ale on nie chce podbijać całego świata. Jego światem jest Madagaskar, a życiowym celem pomaganie najbardziej potrzebującym. Poznajcie Daniela Kasprowicza. Pochodzącego z Rybna anioła naszych czasów.
Jesteś zakochany w Madagaskarze po uszy, mimo, że doświadczasz tam cierpienia. Jak zaczęła się przygoda z twoją drugą ojczyzną? 
Zgadza się, to moja druga ojczyzna. Już nawet w nawyk mi weszło mówienie “u nas na Madagaskarze”. Podczas wielu spotkań i prelekcji, które zdarza mi się wygłaszać ludzie mi zwracają uwagę i pytają “jak to u nas na Madagaskarze?” A ja tam właśnie czuję się u siebie.
Spędziłem tam ponad cztery lata, a od 2014 roku jestem misjonarzem świeckim.  
Pierwszy raz na Madagaskar wyjechałem w 2011 roku na miesięczny wolontariat, i to był w ogóle mój pierwszy zagraniczny wyjazd.  
Pomagałem wtedy w niewielkiej wiosce w ośrodku zdrowia. Gdy wróciłem do Polski postanowiłem pojechać tam raz jeszcze za rok, aby przeprowadzić badania naukowe na temat stanu odżywienia dzieci. Bardzo zainteresował mnie problem biedy i niedożywania na Madagaskarze. W 2012 roku pojechałem tam na dwa miesiące. Kiedy skończyłem badania i zorientowałem się, że problem niedożywienia jest ogromny, postanowiłem po studiach, w 2014, wyjechać na rok.

Ale jak to się stało, że trafiłeś pierwszy raz na Madagaskar? 
Mógłbym powiedzieć, że to był przypadek, ale jako, że jestem misjonarzem, to powiem, że to było zrządzenie i pewnego rodzaju marzenie Pana Boga.  
Mój kolega wczesnej był na Madagaskarze i pomagał tamtejszej społeczności jako fizjoterapeuta. Będąc tam po raz pierwszy zauważył, że dzieci mają duże problemy z zębami. Stwierdził wtedy, że zorganizuje akcję "Dentyści na Madagaskar”. Udało mu się znaleźć dwie dentystki, ale jedna w ostatniej chwili zrezygnowała i szukał pomocy. Napisał wtedy do mnie SMSa i zapytał, czy nie chcę lecieć na Madagaskar. Pamiętam, że było to dokładnie 14 kwietnia. Odpisałem mu wtedy, że chcieć to może i bym chciał, ale nie mogę. Byłem wtedy studentem, nie miałem funduszy na wylot.  
On był uparty i napisał, że skoro chcę, to pojadę i zapisał mnie na ten wyjazd, a za pożyczone pieniądze kupił bilet.  
Pamiętam, jak na trzy tygodnie przed wylotem pojechałem do domu i powiedziałem mamie, że lecę na Madagaskar. Na początku się załamała. No ale poleciałem. 
 
I zakochałeś się w nim bez reszty. 
Tak, to była miłość od pierwszego wejrzenia.  
 
Co takiego urzekającego jest w Madagaskarze? 

Dzieci. Tam jest zupełnie inna mentalność ludzi, ale u dzieci widać to najbardziej. Tam wszyscy są dla siebie serdeczni i wszyscy są tobą żywo zainteresowani. Jeżeli w coś się zaangażują, to całymi sobą. Nie ma czegoś takiego, że ktoś jest zniechęcony do pomocy, albo nie ma chętnych do podjęcia jakieś inicjatywy. Tam po prostu wszyscy działają wspólnie. To jest naprawdę piękna cecha tej społeczności.
Praca tam, mimo, że pracujemy od świtu do późnej nocy, jest ogromną przyjemnością. Mimo, że czasami pojawiają się bardzo trudne sytuacje i ciężkie przypadki chorób, to ludzie, którzy cię otaczają są tak chętni do pomocy i działania, że naprawdę chce się pracować.  
 
Wbrew temu o czym mówisz, to Madagaskar jest bardzo popularnym kierunkiem turystycznym. 
Zawsze, kiedy opowiadam o tym, że Madagaskar jest najbiedniejszym krajem na świecie, to ludzie robią wielkie oczy. Przez popularną bajkę kojarzy się on zupełnie inaczej niż jest w rzeczywistości.  
Do tego mnóstwo wycieczek, które są organizowane na Madagaskar pokazują tylko jego ułamek, a omija się tę biedną część. A im dalej w głąb Madagaskaru, tym jest więcej biedy.  
Co drugie dziecko – uwaga! - co drugie dziecko na Madagaskarze jest niedożywione, gdzie w Polsce co drugie ma nadwagę. Do tego, o czym się zupełnie nie mówi, panuje tam aktualnie plaga odry.  
Codziennie w naszej klinice na odrę umiera pięcioro dzieci, bo są niezaszczepione, są do tego niedożywione, a ich rodzice są tak biedni, że nie stać ich na lekarstwa.  
 
A państwowy system opieki? 
Państwo jest zbyt biedne. Madagaskar w trzech-czwartych utrzymuje się z zewnętrznego finansowania, a potrzeb jest tak dużo, że pieniędzy zwyczajnie nie wystarcza.  
Problemem Madagaskaru jest to, że był przez dziesięciolecia grabiony przez Francuzów w czasie kolonializmu i jest grabiony teraz. To kraje cywilizowane, europejskie odpowiadają w dużej mierze za to, co dzieje się na Madagaskarze.  
 
Jakie było twoje pierwsze wrażenie, kiedy doleciałeś tam i okazało się, że to kraj prawdziwie trzeciego świata? 
Podczas pierwszego i drugiego pobytu nie odczuwałem tego tak bardzo, ponieważ byłem z większą grupą ludzi i nie miałem - nie znając języka - możliwości poznania Madagaskaru bliżej. Oczywiście widziałem tę biedę, ale też nie wiedziałem, że jest ona tak powszechna.  
Dopiero w 2014 roku, kiedy zdecydowałem się pojechać na dłużej, to zorientowałem się jak bardzo ci ludzie potrzebują pomocy.  
Po trzech miesiącach tego pobytu chciałem wracać do domu, bo pojechałem tam chcąc naprawiać świat, a zderzyłem się z bardzo brutalną rzeczywistością: nie było prądu, nie było bieżącej wody, więc musieliśmy czerpać ją ze studni, która często wysychała. A wokoło było mnóstwo głodnych i brudnych dzieci, które wymagały natychmiastowej pomocy i co chwilę o coś prosiły.
 
Ile miałeś wtedy lat? 
24. 
 
Jak tak młody człowiek, który w swoim idealnym śnie zupełnie inaczej wyobraża siebie świat, reaguje na takie obrazki jak te, które zastałeś na Madagaskarze? Zdarzało ci się płakać nad losem tych dzieci? 

Później płakałem, na miejscu nie. Ale miałem ogromy żal do siebie, że nie mogę im pomóc. Nie mieliśmy środków, nie umieliśmy dogadać się z miejscową ludnością. Najbardziej było mi żal tych dzieci. W pamięci miałem to, jak jest w Polsce i zderzyłem to z sytuacją tam zastaną. Ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, w jak dobrych warunkach żyją w Polsce.  
Na Madagaskarze produkuje się kakao, a tamtejsze dzieci, które pracują na plantacjach, nigdy w życiu nie jadły czekolady.  
 
Poza tym, że jeździsz na misje, to spotykasz się z ludźmi w Polsce i na świecie i mówisz im o tych problemach.  
Tak, jak mam możliwość to spotykam się z dziećmi w szkołach i tłumaczę im, jak wygląda życie ich rówieśników w odległym zakątku świata. Reakcje tych dzieci są często zaskakujące.  
 
Jak siebie nazywasz podczas takich spotkań: podróżnikiem czy misjonarzem? 
Zdecydowanie misjonarzem. Nigdy nie byłem podróżnikiem. Przez wszystkie lata spędzone na Madagaskarze wiele nie zwiedziłem.  
Ale to nie jest tak, że jak jestem w Afryce, to klepię wszystkich różańcem i zmuszam do przyjmowania sakramentów. Moja ewangelizacja polega na tym, że wychodzę do ludzi biednych, pracuję z nimi, leczę ich i pomagam, jeżeli mam tylko taką możliwość. Inicjując jakieś działanie angażuję Malgaszów do tego, aby też pomagali.  
Gdy przyszła do nas powódź... 
 
Cały czas mówisz do nas, u nas, jak mówisz o Madagaskarze... 
No tak, tam czuję się u siebie...  
Ale wracając. Kiedy przyszła wielka woda, kilka albo kilkanaście wiosek w naszej okolicy zostało zmiecionych. Organizowaliśmy wtedy przeróżne zbiórki i akcje pomocowe. Sami Malgasze pomagali nam przy transportowaniu przeróżnych towarów. Oni widząc, że jesteśmy tak zaangażowani, chcą nas naśladować.  
 
W jakim języku porozumiewasz się z mieszkańcami Madagaskaru? 
Po malgasku w dialekcie plemienia Tsimihety. Nauczyłem się tego języka w 2014 roku w ciągu pierwszych trzech miesięcy. Język jest bardzo prosty i melodyjny. Jeżeli ma się dobrych nauczycieli, to można szybko się go nauczyć.  
 
Kim byli twoi nauczyciele? 

To były dzieci. Nauczyłem się języka od dzieci, kiedy pracowałem w domu dziecka.  
 
Jak na dwudziestoośmiolatka masz spory bagaż doświadczeń. Przeglądając twoje posty na profilu facebookowym rysuje się obraz bardzo wrażliwego człowieka. Te wpisy są bardzo emocjonalne i widać w nich, że tęsknisz za Madagaskarem. Będąc tam widzisz ciągłe choroby, ból, śmierć, ale masz radość z tego, że tam jesteś i możesz pomagać. Będąc w Polsce czujesz bezsilność? 
Będąc w Polsce mam wyrzuty sumienia. Na Madagaskarze, jak wspomniałem, panuje plaga odry. Wiem, że moi współpracownicy z kliniki, w której działam bardzo ciężko pracują, aby pomóc tym ludziom, a ja siedzę tutaj i się męczę...  
 
Ale będąc tutaj organizujesz akcje charytatywne mające na celu pomoc tamtejszej społeczności.  
No tak, ale wolałbym być na miejscu i tam pomagać, bo wiem, że tam jestem bardziej potrzebny.  
Tutaj często spotykam się z jakąś niezrozumiałą barierą. Mogę pokazywać setki zdjęć wyniszczonych głodem dzieci, a niektórzy będą przechodzili obok nich obojętnie. Jakby los tamtych dzieci nic dla nich nie znaczył. Nie mogę tego zrozumieć i bardzo mnie to boli.  
Wyjątkiem zawsze są osoby starsze, które pamiętają wojnę i obozy koncentracyjne. Często, kiedy mam świadectwa w kościołach i mówię jak na przykład dzieci cieszą się, gdy dostają jednego cukierka, jak robią sobie zabawki, jak obchodzą się z “pazłotkiem” po czekoladzie, to starsze kobiety płaczą. Później opowiadają mi, że w czasie wojny właśnie też doświadczały takich sytuacji, że jedna czekolada musiała wystarczyć na kilkanaścioro lub nawet kilkudziesięcioro dzieci. 
 
Skąd w tobie tyle siły do działania? Ja rozumiem, że pomaganie jest fajne, ale pomaganie takie doraźne w naszym środowisku, czyli wrzucanie pieniędzy do puszek, oddawanie rzeczy potrzebującym nijak się ma do tego co ty robisz. Angażujemy się, ale nie tak, że dokonujemy rewolucji w życiu, bo naszym celem staje się niesienie pomocy innym. Jesteś młodym zdolnym człowiekiem, mógłbyś robić milion innych rzeczy.  
To się nazywa powołanie. Jestem misjonarzem świeckim i czuję powołanie do życia misyjnego.  
 
I właśnie z tego powołania wynika twój aktualny, drugi już kierunek studiów? 
Tak, wcześniej skończyłem dietetykę, teraz studiuję pielęgniarstwo, aby mieć jeszcze więcej możliwości pracy tam na miejscu. 
Będąc tu w Polsce zastanawiam się jak wykorzystać ten czas, aby jak najwięcej pomóc, bo jeden szpital już udało mi się wybudować... 
 
Co przepraszam zrobiłeś? 
Jeden szpital już udało się nam wybudować. To jest właśnie ta klinika, w której pracuję.  
Z racji tego, że na Madagaskarze jest tylko gorzej, to myślę o tym, aby wybudować tam jeszcze jeden szpital, bardziej zaawansowany.  
Nas ludzi w Polsce i w Europie stać na to, aby pomóc innym.  
Zobacz, dla osoby chorej na malarię pierwszy zastrzyk ratujący życie tam na Madagaskarze kosztuje złotówkę. Jedna złotówka. Ludzie nie mają tam takich pieniędzy, aby uratować dziecko od śmierci, a u nas więcej wydaje się na jednego pączka.  
 
Dużo śmierci widziałeś?
 
Dużo... 
 
Uodporniłeś się? 
Na początku było bardzo ciężko. W swojej książce opisuję historię szesnastoletniego Stefano, który leczył się u wielu lekarzy, aż trafił do naszej kliniki. Zdiagnozowaliśmy u niego białaczkę. Nikt nie chciał się nim zajmować, bo jak chorujesz tam na nieuleczalną chorobę, to nikt nie podejmie się leczenia.  
Opiekowałem się nim do samego końca, a on do samej śmierci wierzył, że wyzdrowieje. Mocno przeżyłem jego śmierć i postanowiłem wtedy, że nie będę się emocjonalnie angażował. Staram się teraz zachować dystans.  
 
Udaje się? 
Czasami się udaje, czasami nie. Mam słabość do niedożywionych dzieci. Jak widzę takiego malucha, to gdzieś tam wewnętrznie wiem, że muszę z nim porozmawiać, pogaworzyć. Rodzice tych dzieci często nie wiedzą nawet, jak się nimi zająć. Nie ma tam takiej tradycji, żeby osoba dorosła rozmawiała czy wygłupiała się z małym dzieckiem.  
Zdarzają się takie śmierci, których naprawdę można w łatwy sposób uniknąć, ale tam na miejscu nie mamy na przykład odpowiednich materiałów. Na przykład niektórych niedożywionych dzieci nie dało się uratować z powodu braku zgłębnika, żeby je sztucznie dokarmić.  
 
To co robisz, na pewno wywołuje mnóstwo emocji, które trzeba w jakiś sposób rozładować. Co robisz, gdy dopadnie cię dół i bezsilność? 
Mamy taki zwyczaj ze współpracownikami, że raz w miesiącu spotykamy się u któregoś z nas i odreagowujemy między innymi dużo rozmawiając. Mówimy o tym co się działo i zastanawiamy się wspólnie, jak rozwiązywać na przyszłość podobne problemy.  
Powiem ci szczerze, że na Madagaskarze dużo łatwiej jest mi poradzić sobie z problemami niż tutaj z hejtem. 
 
Doświadczasz go? 
Mnóstwo razy. Spotykam się z hejtem wobec mojej działalności, wobec mojej postawy i życia w ogóle. Ale nie mówmy o tym.  
 
OK. To ja z zupełnie innej strony. Rozpytałem kilka osób w twojej miejscowości i one mówią na twój temat tylko dobrze. Jesteś dla wielu osób inspiracją, a twój bardzo emocjonalny profil na Facebooku jest dla nich pewnym motywatorem.  
(cisza) 
 
Napisałeś dwie książki i obie pokazują Madagaskar takim, jakim jest. To nie jest literatura podróżnicza.  
Jeżeli ktoś będzie szukał w tych książkach opisów przyrody, albo przewodnika po Madagaskarze, to go tam nie znajdzie. Te książki są o ludziach. Na każdej stornie jest historia człowieka.  
Bardzo dużo rozmawiałem z pacjentami. Poznawałem ich historie. Czasami te historie były tragiczne.
 
Bardzo często spotykasz się z ludźmi, aby opowiadać im o Madagaskarze. Twoimi słuchaczami są nierzadko dzieci. Jak one reagują na informacje o tak strasznej biedzie? 
Dzieci często pytają i zastanawiają się jak to jest możliwe, że mali Malgasze nie mają co jeść, albo że dostają słodycze tylko na Boże Narodzenie i jest to jeden cukierek. To do nich bardzo przemawia. Są takie sytuacje, że moi mali słuchacze mówią później w swoich domach, że trzeba kupić paczkę cukierków i wysłać na Madagaskar, bo dzieci tam głodują. I to jest właśnie najpiękniejsze, że te dzieci o wiele bardziej rozumieją potrzebę pomocy niż dorośli.

Może to wynika z tego, że dzieci patrzą na świat jak na świat idealny. Ty chyba też jesteś takim idealistą?

Może tak być, że mam dużo z dziecka.

Trzeba być albo bardzo odważnym, albo być naprawdę idealistą, aby całe swoje dotychczasowe życie odwrócić do góry nogami i zacząć naprawiać świat. Miewasz chwile zwątpienia, że chciałbyś to rzucić i zacząć żyć „normalnie”?
Miałem dwa takie momenty. Pierwszy, gdy zachorowałem na malarię i myślałem tylko o tym, aby wrócić do domu, ale nie miałem możliwości powrotu do Polski. Nawet w zasadzie nikomu nie mówiłem o tym, że byłem chory. To były straszne dwa tygodnie, czułem się fatalnie. Moi rodzice dowiedzieli się o tym gdy dostali moją książkę, w której napisałem im dedykację. Napisałem wtedy: „teraz możecie się dowiedzieć, co się działo u waszego syna przez ostatnie trzy lata”.
Do drugiego załamania też doszło na Madagaskarze, ale nie chcę o tym mówić, bo to bardzo osobiste.

Nie ma problemu, nie będę nalegał.
Jak trafiasz na misję, to musisz mierzyć się z różnymi problemami i czasami z różnymi ludźmi. Koniec.

Jakie jest twoje największe marzenie.
Teraz mi się to marzenie zmieniło, bo cały czas myślę o tym, aby wybudować nowy szpital.
Wcześniej myślałem, że jak już jeden szpital udało nam się wybudować, to mam na Madagaskarze swoje miejsce, w którym będę pracował. Ale po głębszej refleksji stwierdziłem, że ten szpital beze mnie też działa. Więc trzeba działać dalej.

Czujesz się odpowiedzialny za tamtych ludzi?
Czuję się odpowiedzialny za moje środowisko i społeczność w której działam. To ja ściągnąłem tam medyków, wyszukałem ich i zaangażowałem do działania. Każdego dnia myślę jak także im pomóc, żeby pracowało im się lepiej. To są ludzie, którzy wybrali misję katolicką, więc nie ma mowy o wysokich wynagrodzeniach. Często misjonarzami tam zostają całe rodziny.
Mam też poczucie ogromnej odpowiedzialności za mojego syna adopcyjnego.

No właśnie, nie mówiliśmy jeszcze o tym.
Mam adopcyjnego syna, który bardzo mnie motywuje i martwię się o to, co z nim będzie, gdy zmienię misję.


Masz z nim stały kontakt?
Tak, jesteśmy w stałym kontakcie. Piszemy sobie na Messengerze po malgasku. To jest w ogóle fenomen tego świata, że każdy ta ma Facebooka, stary chiński telefon i może kontaktować się z całym światem, a nie mają na przykład wody.
Przed moim wylotem z Madagaskaru mój adopcyjny syn dostał ode mnie telefon, żebyśmy mogli się kontaktować. Kiedy mnie tam nie ma to mój przyjaciel reprezentuje mnie w szkole, chodzi na wywiadówki.

Ile twój syn ma lat?
21. Jest w trzeciej klasie liceum.

Czyli ty finansujesz mu edukację?
Edukację, wyżywienie i ewentualne leczenie. Ostatnio chorował na odrę, więc to leczenie też trzeba było opłacić. Zdarzają się dodatkowe wydatki. Tak ciągniemy ten wózek.

Kolejnemu Malgaszowi kupiłeś komputer…
Nie kupiłem. Zebrałem pieniądze od darczyńców. Komputer musiał mieć francuską klawiaturę, więc poprosiłem kolegę z Francji, żeby go kupił.

Dla kogo on był?
Dla bardzo zdolnego studenta, który musiał napisać pracę licencjacką a nie miał na czym.

Masz życie prywatne? Takie jak każdy przeciętny dwudziestokilkulatek?

Co masz na myśli?

Czy masz czas na to, żeby spotykać się ze znajomymi, wyjść do jakiegoś pubu, klubu?
Nigdy nie chodziłem po klubach. Nie miałem na to czasu. Plan dnia i tygodnia mam czasami tak napięty, że gdy wracam do domu to od razu kładę się spać.
To powiedz kiedy spełni się jedno z twoich marzeń, czyli kiedy wracasz na Madagaskar?
Teraz lecę na początku lipca na trzy miesiące. Mam umowę z episkopatem, że na czas studiów jestem w Polsce, a około trzech miesięcy spędzam na misji. Ale jak już skończę studia i dostanę dyplom, to wyjeżdżam na stałe.

Już nie wrócisz?

Będę odwiedzał Polskę.

Czyli całe twoje życie jest i będzie związane z Madagaskarem?
Tak, mam co do tego sto procent pewności. Jak miałem 24 lata, to jeszcze do końca nie widziałem, ale teraz jestem pewien. Może to wynika z tego, że widzę efekty swojej pracy.

Kiedy namierzyłem cię, za sprawą twojego kolegi zresztą, to przejrzałem na wylot twojego Facebooka i muszę przyznać, że bardzo mi imponuje to, co robisz. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest podejście zero – jedynkowe, bo nie możesz być trochę tam, a trochę tu. Co najbardziej pasjonuje cię w pracy misyjnej?

Chyba to, że ta praca przynosi efekty, które są w miarę szybko widoczne. To mnie bardzo buduje. Zwłaszcza, gdy widzę jak do formy i zdrowia w kilka tygodni wraca niedożywione dziecko.
W mojej książce opowiadam też o takich naszych małych cudach. Czasami trafia się pacjent, który od kilku lat leczy się u różnych lekarzy i nic mu nie pomaga. Pamiętam pacjenta, który trafił do nas z powiększoną śledzioną i nikt wcześniej nie wiedział co mu jest. Okazało się, że był chory na AIDS.

Nie boisz się?
Nie, chociaż badam się regularnie.

Jaka była najtrudniejsza decyzja w twoim życiu?

Najtrudniejsza? Chyba ta o powrocie do Polski na studia, bo nie chciałem zostawiać mojej misji. Ale wiedziałem, że musiałem tu przyjechać, aby ukończyć kolejne studia i móc jeszcze lepiej pomagać tam, na miejscu. To była dla mnie bardzo ciężka decyzja.

Często myślisz o tych ludziach?
Codziennie.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

Tomasz Więcek
t.wiecek@gazetaolsztynska.pl

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5