Czasem nie warto się spieszyć...

2018-09-23 19:49:02(ost. akt: 2018-09-24 10:14:40)

Autor zdjęcia: pixabay.pl

PRZEWODNIK PO BIEGANIU\\\ Czasami trenujemy tak, jakbyśmy się bali, że ukradną nam kilometry. Codziennie widzę taką zachłanność na wysiłek w dążeniu do poprawy rezultatów.
Szczególnie u męskiej części biegowego świata. Tego młodszego, tak przed 40-tką. To właśnie wtedy syndrom zagrożenia upadkiem sprawności nadciąga nad nasze zachowania. Jak burza po leniwym upale. Troszkę zaniepokojeni utratą wielorakiej radości z życiowych uciech gwarantowanych młodszym bytem wybieramy się na ścieżkę poprawy krążeniowo-oddechowej. Jeszcze młody, a już na minusie. Biologia upomina się o swoje.
Przeżyłem ten czas. Akceptacja zmian metryce – tej fizycznej w odczuciu, jest absolutnie możliwa. Gońmy nasze biegowe marzenia spokojnie w tlenowej równowadze, aby czerpać wiele lat później radość ze sprawności, którą daje poważna post balzakowska metryka. Tylko, jak do tego czasu dotrwać bez większego uszczerbku na biegowym zdrowiu. Co jest powodem, że 30 – 40 latki, nagle szaleją na różnych mniejszych i większych ultra wyzwaniach, zamiast cieszyć się spotkaniem w gronie biegowych przyjaciół w wielopokoleniowym peletonie.

Po 30-tce jesteśmy już na minusie ilości i jakości mięśniowych i tlenowych przemian. Pomyślmy wtedy o tym, jak z tych minusów zrobić perspektywę dodatnią na następne lata, nie dopuszczając do szaleństwa w biegowym amatorstwie. Przecież olimpiada na której powinniśmy wystartować już dawno za nami. Czeka nas tylko jej telewizyjny odbiór. Co nas tak nakręca ?
Może to pułapka, którą na siebie zastawiliśmy. A może błędy w edukacji szkolnego wychowania fizycznego tak nas zaprogramowały. Po sprawdzianach biegowych z wyplutymi płucami ocena jakoś tak nas dołowała. Czujemy się przegrani nie stając na podium, lub ogarnia nas niechęć do treningu z powodu braku rekordu życiowego. Wtedy, często zamiast przez klika dni odpocząć w błogim lenistwie i kompensacyjnym treningu dokładamy obciążenia w przegrzanym fizycznie i psychicznie układzie nieświadomie pogarszając sytuację.

Czy to nasza wina. Troszkę na pewno tak.
Wszystko wokół wymaga od nas wyników, poprawy osiągnięć. I my też od innych tego oczekujemy, rozliczamy np. dzieci z czwórki po sprawdzianach - pytając, a dlaczego nie piątka czy szóstka. A jaką oceną dostał kolega czy koleżanka. Nakręcamy w sobie spiralę wyścigu kodującego się w podświadomości. Nikt nie chce być gorszy. W pewnym momencie staje się to normą. To psychologia, nie tylko wysiłku sportowego, to również psychologia wychowania pokolenia. Wychowania czasami pozbawionego radości z tego, że jestem tu i taki. Że mam możliwości, ale nie wszędzie. Trzeba się tego nauczyć samemu, czasami w trudnej szkole biegowego życia. Endorfiny, bo to one nas nakręcają w tym dążeniu są sprawcami naszych ambicji. Pojawiają się cyklu energetycznym spalania tłuszczy. Euforyczne odczucia to ich zasługa. Nieobecne w dostatku w nas przez lata, zastępowane w przez inne pobudzacze aktywności - kawy czy red - butelkowe fajności dokładają w kumulacji do biegowego pieca. Są jak narkotyk, poszukujemy ich coraz więcej w sobie czekając na ten euforyczny stan. Zaczynają niezauważenie nami rządzić. Przetrwałem takie ataki w przeszłości zawodniczej. Zauważyłem aneksję biegowego terytorium wiele lat później. Pociąg z napisem wynik – odjechał.

Trzeba być naprawdę bardzo czujnym, aby nie wpaść w pułapkę uzależnia na poziomie amatorskich startowo-treningowych pasji. Chemia, która jest w nas, decyduje o wszystkim, wpływa na nasze zachowania. Określa chęci i upadki. Biochemiczny mechanizm podczas długiej powyżej półgodzinnej, najlepiej spokojnej pracy dowozi endorfiny. Po powrocie z treningu mamy w sobie więcej energii do działania niż przed i jesteśmy jacyś tacy mniej czepialscy.

Zapytajmy siebie, jak często udało nam się osiągnąć naturalnie ten poziom radości. Czy wcześniej tego stanu doświadczaliśmy. Teraz po latach, zauważając ten związek przyczynowo - skutkowy w organizmie, chcemy więcej. Czujemy się spełnieni. I dobrze, tylko spokojnie. Pamiętając, że to takie małe dilowanie z narkotykiem, który mamy przy okazji wysiłku. Może nas wepchnąć w czeluści zapomnienia się w bieganiu. Przynieść nam poważne kontuzje i kłopoty krążeniowe. Tylko planowanie treningu i traktowanie jego, jako dodatku do życia, a nie życia, jakie mają wyczynowi medaliści da nam amatorskie bezpieczeństwo biegowe.

Uciekniemy przed samym sobą w treningu, tworząc grupy wzajemnego wsparcia. Poszukajmy kogoś z doświadczeniem, zaufajmy mu i wspólnie określmy ścieżki biegowej przestrzeni. Wspierajmy się wzajemnie w kortyzolowych upadkach czy endorfinowych górkach. Otoczmy również przyjaznym pomocnym biegowym krokiem tych, którzy ślepo prą do przodu, zapominając o zdrowej przyszłości. Podzielmy całość dnia na obowiązki zawodowe i rodzinne. Ustalmy też czas pracy endorfinowej fabryki. Niech wszystko toczy się wg naszej kontroli planowanej wcześniej. Czas pracy, wypoczynku, treningu czy startu. Wszystko w zrównoważonym wymiarze. Tak jest najlepiej, aby przetrwać w pogoni za minionym czasem. Zostaną w nas siły i środki na truchtanie w drugim półwieczu życia. Bieganie na tym etapie smakuje wyjątkowo. Doznania obecne wtedy są nieporównywalne z tymi z przed półwiecza. Zrozumienie przychodzi z wiekiem. A zrozumieć - to znaczy wybaczyć. I nie chodzi tu o wybaczanie innym odczuwanych przykrości. To wybaczenie organizmowi jego niedoróbek, które wcześniej nie zaprowadziły nas na olimpijskie szczyty. Poczucie olimpizmu wtedy - to najpiękniejszy medal.


Trening 24-30 września (czas na miesięczny luz)
• Poniedziałek - delikatny marszobieg w dobranym towarzystwie
• Wtorek - wolne
• Środa -6 km + może jakaś gra z godzinkę (PK, PN, PS)
• Czwartek - wolne z basenem
• Piątek - wolne
• Sobota - rozbieganie 30 min -1 h + 5x 100m
• Niedziela - wolne lub rowerem ?- decyduj.


Za tydzień. Moje tętno - moje serce - demokracja czy dyktatura.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5