Jak nie będę nadążał za rywalami, to wtedy skończę grać w piłkę

2014-08-06 16:42:27(ost. akt: 2014-08-07 10:23:43)
Kilka lat temu zrobiliśmy z Remigiuszem Sobocińskim wspólny żart prima aprilisowy: Sobociński przechodzi z II-ligowego wówczas Jezioraka do IV-ligowego GKS-u Wikielec — to była sensacja! Wówczas nawet nie przypuszczaliśmy, że stanie się to kiedyś faktem

Kilka lat temu zrobiliśmy z Remigiuszem Sobocińskim wspólny żart prima aprilisowy: Sobociński przechodzi z II-ligowego wówczas Jezioraka do IV-ligowego GKS-u Wikielec — to była sensacja! Wówczas nawet nie przypuszczaliśmy, że stanie się to kiedyś faktem

Autor zdjęcia: Mateusz Partyga

— W swojej karierze miałem momenty trudne, jak choćby wtedy, gdy w Amice Wronki na dwa miesiące zostałem odsunięty od pierwszego składu przez aktualnego trenera Stomilu Olsztyn, Mirosława Jabłońskiego. Na szczęście więcej było chwil radosnych, takich jak trzykrotne zdobycie Pucharu Polski no i awans z Jagiellonią do ekstraklasy. To była feta! Tym sukcesem żył cały Białystok — wspomina Remigiusz Sobociński, który w wywiadzie mówi także m.in. o swej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, ale także o szansach na odbudowanie piłki nożnej w Iławie.
W związku z dużym zainteresowaniem wywiadem z Remigiuszem Sobocińskim, który ukazał się na łamach "Gazety Iławskiej" i "Gazety Olsztyńskiej" pod koniec lipca, wyjątkowo publikujemy go (w takiej samej formie i treści) także na naszym portalu.

•••••••••••••••••••••••••••••••••••••

— Król strzelców IV ligi ma 40 lat i wciąż trzyma doskonałą formę. Dla młodych piłkarzy ciągle jest przykładem przygotowania się do meczu i sportowego trybu życia. Pytanie o koniec kariery w najbliższym czasie wydaje się chyba nie na miejscu...
— Piłka nożna to moje całe życie. Będę chciał grać jak najdłużej. Staram się dbać o formę i sylwetkę, odstający brzuszek raczej mi na razie nie grozi. Jeżeli zdrowie pozwoli, to będę kontynuował czynną przygodę z futbolem. Jeśli jednak nie będę mógł nadążyć za rywalami, to wtedy skończę grę w piłkę.

— GKS Wikielec był bliski awansu do III ligi, zabrakło pięciu punktów i skuteczności w ostatnich meczach. Nie daliście rady wywalczyć awansu, czy może władze klubu wiedziały, że GKS nie podoła organizacyjnie i finansowo w wyższej klasie rozgrywkowej i dlatego odpuściliście końcówkę sezonu?

— Graliśmy do końca o awans, w każdym meczu wychodziliśmy po to, aby walczyć o komplet punktów. Niestety, nie udało się osiągnąć celu, przede wszystkim właśnie z uwagi na brak skuteczności.

— Z Wikielca zaczęli odchodzić piłkarze, do Drwęcy mają trafić Piotr Kacperek i Sebastian Zajączkowski. Czy to nie jest przypadkiem początek rozpadu drużyny, która ugrała już maksimum i teraz nastąpiło przesilenie?

— Wydaję mi się, że nie. To mały, ale ambitny klub, stawiający sobie konkretne cele. Od początku zresztą podkreślałem, że cenię działaczy GKS-u właśnie za to, że umiejętnie mierzą siły na zamiary, że twardo stąpają po ziemi. Jeśli zarząd postawi przed nami konkretne cele, to będziemy starać się je realizować. Wracając jeszcze do Piotra Kacperka, to wcale nie jest takie oczywiste, że odejdzie do Drwęcy. Wikielec na pewno nie będzie oddawał zawodników za darmo.

— A jak wygląda twoja przyszłość? Podobno negocjacje z nowomiejską Drwęcą trwają?

— Aktualnie ciągle jestem piłkarzem GKS-u Wikielec, w poprzednim tygodniu drużyna Marka Witkowskiego rozpoczęła treningi do nowego sezonu a ja brałem w nich udział. Nie mogę jednak powiedzieć na sto procent, co wydarzy się w najbliższym czasie. Różnie bywa w życiu. Załóżmy, że otrzymam propozycję przejścia do Realu Madryt (śmiech). Na pewno z niej skorzystam. A tak na poważnie, to piłka jest często tak nieprzewidywalna, że nie można założyć czegoś na sto procent.

— Kilka lat temu zrobiliśmy wspólny żart prima aprilisowy: Sobociński przechodzi z II-ligowego wówczas Jezioraka do IV-ligowego GKS-u Wikielec. Wówczas pewnie nawet nie przypuszczałeś, że stanie się to kiedyś faktem?

— Wróciłem ze Śląska Wrocław do Iławy z myślą, że tu zakończę karierę. Z tym miejscem wiązałem swoją przyszłość. Myślałem, że będziemy w stanie zbudować normalny klub działający na normalnych zasadach. Tymczasem w Jezioraku niektórzy działacze zaczęli budować klub na fantazjach i obietnicach bez pokrycia. Trzeba było zejść na ziemię już dużo wcześniej. Tuż po awansie do II ligi, gdy jeszcze nie byłem piłkarzem Jezioraka, przestrzegałem przed hura optymizmem i przed życiem na kredyt. Trzeba było wówczas usiąść i realnie ocenić swoje możliwości. Klub zaczął jednak popadać w coraz większe długi. Trzeba pamiętać też o tym, że ktoś z klubu te umowy bez finansowego pokrycia podpisywał. Pograłem trochę w Jezioraku, jednak w pewnym momencie miałem już dość chorej sytuacji i choroby drążącej mój ukochany klub. Przeszedłem do Wikielca, nasz żart z 1 kwietnia stał się faktem.

— Żal Ci Jezioraka i tego co stało się z iławskim klubem?
— Żal i to bardzo. Myślałem, że wraz z grupą byłych piłkarzy stworzymy tu — na wzór zachodni — fajną bazę szkolącą kolejne pokolenia zdolnych zawodników, którzy z powodzeniem graliby w barwach Jezioraka. Niekoniecznie musiałaby to być druga liga. Takie były założenia, jednak w Jezioraku przestało się szanować wychowanków, byłych piłkarzy i trenerów. To smutne.

— Ile dokładnie pieniędzy winien jest Ci iławski klub z tytułu niewypłaconych pensji i premii?
— Jesteśmy dżentelmenami, nie rozmawiajmy zatem o pieniądzach. Powiem tylko tyle, że Jeziorak do tej pory nie wypłacił mi ani jednej zaległej złotówki, nawet nie podjął rozmów. Koniec tematu.

— W Iławie grać będzie teraz ITR Iława, pierwszoroczniak zaczyna przygodę z ligą od B klasy. Myślisz, że ten pomysł wypali i uda się uratować piłkę nożną nad Jeziorakiem?
— Ciężko jest mi się wypowiadać na ten temat, nawet za bardzo nie poznałem na razie zamysłu odbudowania futbolu w Iławie. Na pewno dopinguję Iławskiemu Centrum Sportu, aby jak najlepiej zajmowało się szkoleniem młodych piłkarzy. Mi jednak żal jest Jezioraka. Tego, w którym uczyłem się grać w piłkę, którego barw broniłem...

— Pokolenie najzdolniejszych wychowanków Jezioraka uczyło się początkowo grać w piłkę na małych asfaltowych boiskach. Paweł Pasik futbolu uczył się na boisku szkoły podstawowej nr 1 przy ul. Kościuszki. Ty, Tomek Radziński czy Tomek Zakierski graliście na boiskach osiedla Podleśne. Co piłkarzowi daje gra na małym terenie, czego może się nauczyć?
— Zacznę od drugiej strony. Bardzo dziwi mnie to, jak młodzi piłkarze narzekają teraz na warunki do trenowania. Nierówne boisko, krzywe linie, słaby sprzęt – przeszkadza im mnóstwo rzeczy, choć w rzeczywistości mają kapitalne warunki. Hale sportowe wyposażone w nowoczesny sprzęt, Orliki, siłownie, stroje, piłki, buty — gdy my zaczynaliśmy przygodę z piłkę to mogliśmy tylko marzyć o takich warunkach. Trenowaliśmy na bocznym „żużlowym” boisku iławskiego stadionu (dziś w tym miejscu jest płyta ze sztuczną nawierzchnią – przyp. red.), lub na asfaltowych boiskach na naszych podwórkach. Ale właśnie dzięki temu szkoliliśmy technikę, panowanie nad piłką w trudnych warunkach. Dziś młodzi piłkarze odchodzą od gry na małych boiskach, jednak to właśnie gra na małym terenie uczy poruszania się w tłumie rywali, uczy techniki, dryblingu. To są podstawy, bez których nie da się dobrze grać w futbol. Wraz z kolegami z podwórka zdarliśmy mnóstwo par trampek na asfalcie, rodziców nie było już w końcu stać na następne. Dziś młody zawodnik przychodzi do klubu i od razu żąda super butów z najnowszej kolekcji znanej marki.

— Pamiętasz pierwszy trening w Jezioraku?
— Miałem wówczas 16 lub 17 lat, a więc dość późno rozpocząłem normalne treningi. Na pierwsze zajęcia zaprosił mnie Marek Czacharowski. Trener Jezioraka miał dobre rozpoznanie w terenie. Szkoleniowiec wypatrzył mnie na asfaltowym boisku na osiedlu Podleśnym, tuż przy Osiedlowym Domu Kultury Polanka. W końcu dałem się przekonać, poszedłem na stadion przy ulicy Sienkiewicza i tak to się rozpoczęło.

— Myślisz, że jeszcze kiedyś wrócisz do klubu z Iławy, grającego pod tą lub inną nazwą?
— Zdaje się, że Jeziorak w którym się wychowałem i w którym grałem już nie istnieje. Dla mnie ITR to klub nieznany. Powiedziałem już jednak raz, że niczego — zwłaszcza w piłce — nie można stwierdzić na sto procent. Może jeszcze kiedyś będzie grał Jeziorak...

— Masz bardzo duże doświadczenie i mnóstwo piłkarskich znajomości. Wielu widziałoby Cię w roli menadżera, dyrektora bądź też prezesa klubu z Iławy. Przyjąłbyś taką propozycję pracy?
— Tak właśnie miało się stać po moim powrocie do Iławy. Miałem pograć przez kilka sezonów, a następnie zacząć pracować na rzecz klubu, już poza boiskiem. Być może będzie tak, że trafię kiedyś do nowego Jezioraka. Stanie się to jednak tylko wówczas, gdy klub będzie tworzony przez odpowiedzialnych ludzi, widziałbym w tym gronie zwłaszcza osoby młode. Piłki w Iławie nie mogą budować ludzie, którzy pozostawili po sobie spaloną ziemię.
To jaką miałbym pełnić funkcję nie ma większego znaczenia. Ważne, żeby działać na rzecz iławskiego futbolu.

— Zmieniamy temat na bardziej ogólnopolski, a nawet... europejski. T-Mobile Ekstraklasa właśnie rozpoczęła nowy sezon. Kto twoim zdaniem jest faworytem do zdobycia mistrzostwa Polski?
— Myślałem, że faworytem będzie Legia. Wskazywał na to choćby budżet klubu oraz aktualny skład. Mecz z GKS-em Bełchatów mocno zweryfikował mój typ.

— Sam poznałeś smak europejskich pucharów w barwach Amiki Wronki. Myślisz, że jest szansa na to, aby w najbliższych latach polska drużyna zagrała w Lidze Mistrzów?
— Nie oglądałem pierwszego meczu Legii z zespołem St Patrick's, jednak wynik mówi sam za siebie. Ostatecznie drużynie z Warszawy udało się przejść tego rywala, jednak co będzie dalej? Celtic to przeciwnik z dużo wyższej półki.
Polskie drużyny nie są przygotowane do gry na poziomie europejskim, a wiele wynika z charakteru i mentalności. Pokolenie, które ostatnio reprezentowało polskie kluby w LM miało zupełnie inaczej poukładane w głowie. Liczyła się gra, walka i zwycięstwa. Teraz młody piłkarz z Polski strzeli dwie bramki i już jest gwiazdą, więcej od siebie nie wymaga i spoczywa na laurach. A gdy jeszcze za kolegów ma dobrego menadżera i znanego redaktora, to zapewne wyląduje w kadrze narodowej.

— Sam masz na koncie ponad 200 rozegranych meczów w ekstraklasie. Jak wspominasz te dwanaście sezonów spędzonych na boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce? To były czasy piękne, czy trudne?
— To była przygoda życia. Dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie odrobiną talentu do piłki nożnej, bez tego nie uczyniłbym nic. W trakcie mojej kariery miałem momenty trudne, jak choćby wtedy, gdy w Amice Wronki na dwa miesiące zostałem odsunięty od pierwszego składu przez aktualnego trenera Stomilu Olsztyn, Mirosława Jabłońskiego. Mój los podzielili Grzegorz Król i Ireneusz Kościelny. Staliśmy się kozłami ofiarnymi nowego szkoleniowca. Po trzech miesiącach wyszło na nasze: ja, Grzesiek i Irek wróciliśmy do wyjściowej jedenastki.
W trakcie mojej przygody z ekstraklasą na szczęście więcej było chwil radosnych. Trzykrotne zdobycie Pucharu Polski — i to z rzędu — z Amicą, dwukrotne wywalczenie trzeciego miejsca na koniec sezonu z tą samą drużyną — trochę tego się nazbierało. No i awans z Jagiellonią do ekstraklasy. To była feta! Tym sukcesem żył cały Białystok, przez miasto przejechaliśmy na odsłoniętej naczepie tira, tłumy zakochanych w piłce i w "Jadze" białostoczczan wiwatowały na naszą cześć. Przyszła ekstraklasa i pierwszy mecz, dla mnie niezwykle ważny i jak się okazało, historyczny. Zdobyłem pierwszego gola dla Jagiellonii po jej powrocie do najwyższej ligi.

— Podobno to do Ciebie ciągle należy rekord asyst w jednym meczu. Pamiętasz to spotkanie?
— Nie wiem, czy jest to rekord. W ligowym meczu Amiki z GKS-em Katowice zaliczyłem cztery podania otwierające drogę do bramki, wygraliśmy 4:0.

— Wronki, Wrocław i Białystok... Gdzie Remi Sobociński czuł się najlepiej: w małej miejscowości czy w dużych miastach?

— Nie miało to większego znaczenia, bo tak naprawdę liczyli się ludzie i klimat wokół klubu. Wronki były fajne, a do tego blisko z nich było do Poznania. We Wrocławiu i Białymstoku mojej rodzinie też żyło się dobrze. Każde miasto było inne, miało swoją oryginalną historię i klimat. Za dużo jednak nie zwiedzałem, ja tam pojechałem grać w piłkę.

— Pewnie inaczej wyobrażałeś sobie powrót do Jezioraka, w którym chciałeś przecież zakończyć karierę. Myślisz, że jest jeszcze szansa na to, aby w Iławie znowu zagościła piłka na co najmniej III-ligowym poziomie?

— Oczywiście, że jest taka szansa, ale pamiętać trzeba, że do tego potrzebne są pieniądze. W Iławie nie mamy jakichś dużych firm mogących w pojedynkę sponsorować klub, dlatego też trzeba połączyć siły. Należałoby się spotkać i porozmawiać w bardzo szerokim gronie, na tym spotkaniu nie mogłoby zabraknąć władz miasta. Oczywiście w tworzeniu silnego ośrodka piłkarskiego nie mogą brać udziału osoby odpowiedzialne za upadek Jezioraka.

— Na koniec temat z zupełnie innej piłkarskiej beczki. Twój kilkuletni syn, Maddox, już szaleje w ataku najmłodszych drużyn GKS-u Wikielec. Uczeń będzie lepszy od mistrza?
— Mam taką nadzieję. Dużo z nim gram, ale też rozmawiam, dobrze ukształtowana głowa jest najważniejsza. To zdolny chłopak, co potwierdzili trenerzy prowadzący program Polish Soccer Skills, w tym m.in. Miguel Martinez, trener jednego z synów Zinedine'a Zidane'a w Realu Madryt. Maddox brał udział w tym programie, na koniec dostał świadectwo. Skala ocen była jak w szkole: mój syn miał same czwórki i piątki. W nagrodę pojedzie na Super Mecz Real Madryt — Fiorentina, który zostanie rozegrany 16. sierpnia na Stadionie Narodowym w Warszawie. Podobno mali piłkarze z Polish Soccer Skills mają utworzyć szpaler dla zawodników obu drużyn wchodzących na boisko. Mój syn chyba popłacze się ze szczęścia, gdy zobaczy na żywo swojego wielkiego idola, Cristiana Ronaldo.

Rozmawiał Mateusz Partyga
m.partyga@gazetaolsztynska.pl


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5